[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Gra została przekazana mi bezzwrotnie w ramach recenzji od wydawnictwa Lucky Duck Games Polska. Wydawnictwo Lucky Duck Games Polska nie miało wpływu na kształt mojej opinii/niniejszej recenzji.
Mecz stulecia nie jest grą o szachach. Wbrew tytułowi nie symuluje także najsłynniejszego pojedynku genialnych intelektów ery zimnej wojny. To gra o szachistach. I huśtawkach emocjonalnych.
Historia pewnej partyjki
Lucky Duck Games Polska ma dobrą rękę do dwuosobowych gier o niszowej tematyce i sporym potencjale na kultowość. Watergate jest rewelacyjną ściągawką z historii , która przy okazji oferuje bardzo przebiegłą grę w przeciąganie politycznej liny. Mecz stulecia również tematycznie zakotwiczony jest w konkretnym wydarzeniu, w którym grano o stawkę znacznie większą, niż tytuł szachowego mistrza świata. Pojedynek Bobby’ego Fischera z Borysem Spasskim, stoczony latem 1972 roku w Reykjaviku, jest idealnym materiałem na epicki polityczno-szpiegowski thriller. Dlatego doczekał się adaptacji w postaci kameralnej gry dla dwóch graczy.
Co ciekawe, broszurka z rysem historycznym jest o wiele grubsza od instrukcji gry.
Otwarcie parmezańskie
Pochodzący spod Parmy Paolo Mori ma według mnie szansę zostać zaliczonym w poczet „włoskich mistrzów” projektowania gier. Chociaż kaliber jego prac nie dorównuje dziełom Simone Lucianiego i Daniele Tasciniego, to jego nazwisko staje się dla mnie gwarantem jakości. Ujmę to tak, że jak chcesz pomalować sufit Kaplicy Sykstyńskiej, dajesz cynk Michałowi Aniołowi, a jak interesuje cię remoncik sypialni, to dzwonisz do Paolo. Ten gość to prawdziwa złota rączka w kategorii projektantów gier dwuosobowych. Potrafi wydestylować esencję grywalności z najważniejszej pary składników w każdej planszówce – rywalizujących umysłów.
Syndykat zbrodni jest zadziorną przepychanką na kilku frontach jednocześnie.
Baśniowa gospoda stawia kółko i krzyżyk do pionu. Oczekujący na polską premierę
Cezar stanowi planszowe ucieleśnienie salomonowych wyborów. Mecz stulecia to karty na szachownicy.
Fakty na sucho
Mecz stulecia jest dwuosobową grą tak na pół godzinki, do ogarnięcia już dla dziesięciolatków. Zasady nie są skomplikowane, a rozgrywka toczy się na tyle prostolinijnie, że spokojnie można obniżyć poprzeczkę wiekową aspirującym małoletnim arcymistrzom.
Jak przystało na grę o tematyce szachowej, w Meczu stulecia Paolo Mori zastosował takie mechaniki jak zarządzanie ręką kart, karty o wielorakich zastosowaniach czy przeciąganie liny.
Gracze dysponują asymetrycznymi taliami, które bardzo zgrabnie reprezentują istotne różnice pomiędzy słynnymi szachistami oraz są kopalnią ciekawostek, nawiązując tekstem do smakowitych epizodów epickiego meczu.
Za szatę graficzną odpowiada niezrównany Klemens Franz. Jestem pod wrażenie, jak bardzo Mecz stulecia nie wygląda na grę zrobioną w jego stylu. Z drugiej strony, ten słynący z charakterystycznej kreski ilustrator maczał też palce w powstaniu Watergate, więc artystyczna asceza zdecydowanie mu służy.
Forma adekwatna treści
W pudełku Meczu stulecia znajduje się plansza, drewniane bierki, znaczniki oraz wspomniane talie kart, zdecydowanie większego formatu niż przyjęty w koszulkujących kręgach standard.
Klimatu dzielnie bronią zestawy szachowych pionków w kolorach graczy oraz figury hetmana i królów. Krążki znaczników zagoszczą na torach wytrzymałości psychicznej oraz określania przewagi, najważniejszych elementach kompaktowej planszy.
Komponenty wykonane zostały w oszczędnej estetyce retro, co zgrabnie koresponduje z klimatem. Grę rozkłada się błyskawicznie. Nie zajmuje dużo miejsca, co jest nieocenionym atutem. Na stole Mecz stulecia prezentuje się całkiem apetycznie. Pudełko jest na tyle poręczne, że można śmiało zabierać grę do świetlic i klubów, aby wodzić szachistów na planszowe pokuszenie.
Karta na C4
W mistrzowski sposób Mecz stulecia rozwiązuje odwieczny dylemat – jak za pomocą kart rozstrzygnąć, kto gra białymi. Błyskotliwy design pozwala to określić jednym ruchem, przez odwrócenie kart trzymanych w ręku. Po jednej stronie przedstawiona jest bierka biała, a po przeciwnej czarna, o innej wartości. Jest to bardzo praktyczne i klimatyczne rozwiązanie. Gameplayowo zmusza też graczy do podejmowania strategicznych decyzji: z jakich kart wyjść w obecnej, a które zachować do przyszłej rundy. Patrząc kilka akapitów do przodu, ponad wszelką wątpliwość stwierdzam, że jest to jeden z dwóch genialnych twistów Meczu stulecia.
Karciana roszada
Zasady rozgrywki są proste jak konstrukcja szachownicy.
Gra toczy się w serii partii, będących tu odpowiednikiem rund, aż do momentu, gdy król jednego z graczy osiągnie centralne pole toru meczu, na którym obaj pretendenci zaznaczają swoje wygrane bądź remisy. W przypadku gdy finałowe starcie kończy się bez wyłonienia zwycięzcy i obaj rywale mieliby zająć środkowe pole toru, wygrywa obrońca tytułu, Spasski.
Mecz stulecia jest takim bardzo taktycznym wyścigiem mocno wyrachowanych kombinatorów. Na początku meczu często odpuszcza się rundę poddając partię, żeby kosztem awansu przeciwnika wyrobić sobie przewagę na torze odporności psychicznej lub zachować mocną rękę do kontry. Życie chwilą tu nie popłaca. Trzeba zawsze mieć na oku obraz całości meczu, przynajmniej o ruch do przodu.
Refleks karciarza
Mecz stulecia jest grą szybką. Każda runda składa się z maksymalnie czterech wymian, czyli tur. Gracze zagrywają po karcie na wybrane przez posiadacza inicjatywy pole wymiany. Karta o najwyższej sile, która dodatkowo może być modyfikowana przez dostawienie do dwóch pionków w kolorze gracza, wygrywa wymianę. Nagrodą jest awans na torze przewagi. Każde z pól ma inną wartość punktów przewagi, od jednego do czterech. Zwycięstwo na tym najcenniejszym okupione jest stratą pola na torze wytrzymałości psychicznej, co może okazać się sporym kosztem na dłuższą metę, gdyż zarządzanie stresem jest kluczem do zwycięstwa.
Kto przeciągnie znacznik przewagi na swoją stronę toru, ten wygrywa partię i przesuwa króla o krok bliżej do zakończenia gry. Dzięki sprytnemu mechanizmowi runda może skończyć się rozegraniem mniejszej liczby tur niż cztery. Jeżeli jeden z graczy osiągnie przewagę o wartości większej niż suma pozostałych do zdobycia punktów, wygrywa bezdyskusyjnie. W ten sposób mocne karty skłaniają do ryzykowniejszych zagrań. Można grać na stopniowe ciułanie punkcików lub uskutecznić wejście smoka, licząc, że zainwestowana karta i pionki zwrócą się w zdobytej przewadze.
Posiadanie inicjatywy w wymianach pozwala dyktować warunki rozstrzygania partii, dlatego to specyficzne „branie lew” się opłaca. Jednak taktyczna przegrana ma tu też swoje niezaprzeczalne zalety. Mecz stulecia skłania do myślenia o grze tak “po szachowemu”.
Przewrotna natura pionka
Mecz stulecia jest grą dla ludzi wyrachowanych, którzy kalkulują z zimną krwią. Każda figura po jednej stronie karty jest sparowana z pionkiem przeciwnego koloru na drugim końcu. W ten sposób biały pionek stanie się czarnym skoczkiem w kolejnej partii. Równie ważne jak “co teraz zagrać”, jest pytanie “co sobie zostawić”.
Każda bierka posiada też zdolność, która jest aktywowana tylko wtedy, gdy karta z nią przegra wymianę. Pionki zawsze działają tak samo, za to figury robią różne ciekawe rzeczy. Wachlarz możliwości jest tu bardzo szeroki i rozciąga się od prostego dodawania lub odejmowania punktów przewagi, zyskiwania albo tracenia pozycji na torze wytrzymałości psychicznej, aż po dobieranie, odrzucanie czy losowanie kart. Często można wybrać jeden z dwóch aspektów zdolności karty. Pewne efekty działają przez całą rundę. Aktywacja innych wymaga spełnienia określonego warunku. Ta różnorodność zapewnia odpowiednią pożywkę do rozkminiania, czy w danej sytuacji bardziej nie opłaca się aby tę konkretną wymianę przegrać w jakiś sprytny sposób. Mistrzem sytuacyjnego gambitu jest figura króla, która daje możliwość poddania partii z korzyścią tym silniejszą, im więcej wymian pozostało nierozstrzygniętych. To prawdziwa gloryfikacja strategicznej kapitulacji, która bardzo klimatycznie oddaje ducha szachowych zmagań.
Przegrać aby wygrać
Paradoksalnie w Meczu stulecia opłaca się przegrywać. Odpuszczanie sobie z rozmysłem szybko wchodzi w krew. Poddanie partii, kiedy ma się słaby kolor oznacza, że kolejną zacznie się z przytupem. Symboliczne przewrócenie króla na jej otwarcie pozwala dodatkowo zgarnąć strategiczną korzyść. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wymaga od szachistów brawury.
Prawdziwa gra dzieje się na torze meczu, gdzie należy ważyć każdy krok i odmierzać dystans pozostały do przebycia. Równie ważna jest pozycja na torze wytrzymałości psychicznej, gdyż poziom radzenia sobie ze stresem bardzo rygorystycznie determinuje limit kart na ręku. Poza tym określa ile pionków zasili rezerwę graczy przed kolejną partią. A do tego jeszcze może spowodować dodatni lub ujemny modyfikator punktów przewagi w rundzie. Tutaj został umieszczony praktycznie cały ciężar rozgrywki. Tym trzeba się martwić najbardziej i to maksować najefektywniej. Wygrana lub przegrana wymiana ma tylko znaczenie instrumentalne. Dlatego często opłaca się taką błyskotliwie podłożyć.
Granie na nerwach
Mało rzeczy jest tak kruchych jak ego arcymistrza. Stres staje się najpotężniejszą bronią w tym pojedynku. Mecz stulecia w prosty, lecz skuteczny sposób oddaje różnicę w kondycji psychicznej pomiędzy Fischerem a Spasskim na torach zarządzania stresem. Już pierwsze potknięcie sprawia, że ten pierwszy jest dwie karty w plecy. Pretendent do tytułu jest tak zrównoważony, jak mój budżet na planszówki.
Odpalane działania kart tylko podkręcają huśtawkę emocjonalną. Przegranie partii kosztem popchnięcia rywala na skraj załamania nerwowego to dobra wymiana. Osłabienie przeciwnika zawsze przynosi korzyści na dłuższą metę.
Mecz stulecia bardzo zgrabnie wprowadza mechanizm oddający zmęczenie zawodników. Talie graczy składają się tylko z szesnastu kart. Stos dobierania kurczy się w zastraszająco ekspresowym tempie. Za każdym razem, kiedy zostanie wyczerpany i trzeba go przetasować, żeby dobrać kartę, kosztuje to punkt stresu. W ten sposób można jeszcze w trakcie partii mieć zmniejszony limit kart na ręku. Zagrywanie kart, które zmuszają przeciwnika do mielenia talii, jest tu skuteczną taktyką obliczoną na wyczerpanie.
W praktyce zapas odporności na stres zdobyty na torze wytrzymałości staje się walutą gry oraz amunicją w tym pojedynku. Zdobytą przewagę łatwo roztrwonić bijąc się o kosztowne pole wymiany za cztery punkty przewagi, które dodaje jeden stres już samo z siebie, a dodatkowo można jeszcze oberwać ze zdolności karty przeciwnika. Z drugiej strony odbudowa rezerwuaru równowagi emocjonalnej odbywa się kosztem przybliżenia rywala do ostatecznego zwycięstwa.
Teksty na kartach, poza terminologią szachową, często przywołują ekscesy Fischera oraz epizody podkreślające jak politycznie znaczący był to pojedynek. Dodaje to klimatu suchemu mieleniu kart i przestawianiu znaczników na torach.
Euroszachy
Obiecano mi symulację szachowego starcia gigantów intelektu, a dostałem grę o przesuwaniu się na kilku torach jednocześnie. Jest to tak bardzo euro, jak liczenie głosów w bardzo popularnym konkursie piosenki. Cała szachowa otoczka, nawet te fajne karty, schodzą na plan dalszy, kiedy widać druzgocące następstwa lawiny wywołanej poruszeniem znacznika przewagi, czy drgnięciem krążka na torze odporności na stres.
Mecz stulecia jest grą o podejmowaniu ważkich decyzji na podstawie prostych przesłanek. Wdrożenie się w rozgrywkę i poznanie obu talii pozwala na rozgrywanie bardzo dynamicznych pojedynków. Zakończenie partii poddaniem króla w pierwszej wymianie zdarza się tu bardzo często. Początkowe rundy doświadczonych graczy potrafią mijać ekspresowo. I tutaj wkradają się słabości, jakie dręczą od dawna właśnie gry euro.
Kwadratura szachownicy
Ponieważ Mecz stulecia to gra nieskomplikowana, jej wady szybko wychodzą na wierzch. Pewne zagrania stają się rutynowe na właściwych etapach rozgrywki. Przewidywalność wiedzie wprost do schematyczności.
Dobrze jest móc przewidywać, co może zrobić przeciwnik, jakie będą jego kolejne posunięcia, ale przestaje to być fajne, kiedy kolejna z rzędu rozgrywka przebiega łudząco podobnie. Podobnie jak walka na polach wymian pełni tylko służebną rolę wobec przemieszczania znaczników na torach, tak pierwsza faza rozgrywki staje się tylko formalnym wstępem do kilku finałowych rund. Dopiero kiedy stawką w zmaganiach jest awans o dwa ostatnie pola, gra nabiera rumieńców, a stawka staje się emocjonująco wysoka.
Pozornie interakcja w Meczu stulecia może wydawać się niebezpośrednia, właśnie przez ten taniec na kilku torach postępów jednocześnie. Tymczasem to jest bardzo wredna gra o rujnowaniu psychiki oponenta i popychaniu go na krawędź załamania nerwowego.
Chessgate
Mecz stulecia przedstawiany jest przez polskiego wydawcę jako duchowy spadkobierca Watergate.
O ile te gry łączy zimnowojenna tematyka oraz stonowana szata graficzna, to gameplayowo znacznie się różnią. Polowanie na Nixona jest grą w zarządzanie kurczącym się arsenałem bardzo cennych atutów, podczas gdy szachowe zmagania w Reykjaviku polegają głównie na przesuwaniu suwaków.
Mecz stulecia jest grą lżejszą i mniej tematyczną od Watergate. Asymetria graczy nie jest tutaj tak mocno odczuwalna. Konsekwencje wymiany ciosów są mniej istotne, zatem i stawka nie wydaje się tak wysoka. Pomimo szachowej terminologii na kartach, nie czuć, że na szachownicy dzieje się historia. Tymczasem jak w Watergate został uciszony kolejny świadek, to wiało grozą.
Opinia w dwóch ruchach
Mecz stulecia to dobra gra dwuosobowa. Oferuje szybką, bezpretensjonalną rozgrywkę, która pozwala rozruszać szare komórki w dynamicznym pojedynku.
Jednak jej zalety nie potrafią utrzymać dłużej tej gry na stole. Rutyna zabija emocje. Przewidywalny rytm rozgrywki czyni kolejne partyjki powtarzalnymi. Amatorzy rozkładania strategii w grach na czynniki pierwsze nie znajdą tu wiele głębi.
Warto pyknąć od czasu do czasu kilka szybkich partyjek Meczu stulecia, ponieważ jest to bardzo sprawna mechanicznie gra, w sam raz na rozgrzewkę przed czymś większego kalibru.
Plusy
- proste zasady
- granie “białą” i “czarną” stroną kart
- zdolności kart odpalane przy okazji przegranej wymiany
- zarządzanie stresem
- szybka rozgrywka
- wredna interakcja
Plusy / minusy
- bardziej klimat meczu niż rozgrywki szachowej
- historia ciekawsza od gry
Minusy
- powtarzalność rozgrywki
- schematyczność zagrań
Ocena:
Mecz stulecia to dobra, solidna dwuosobówka. Prostota zasad i szybkie tempo rozgrywki czynią zeń świetną grę wagi lekkiej. Granie w szachy kartami potrafi wciągnąć i zaangażować, jednak paliwa nie starcza na dłuższe podtrzymanie ekscytacji. Po pewnym czasie rozgrywka wpada w dryf powtarzalnych zagrań i schematycznych rozwiązań. Należy wtedy, wzorem arcymistrzów, nieco od niej odpocząć, żeby przeczekać znużenie i znów zasiąść do stołu niepokonanym.
Dziękujemy wydawnictwu Lucky Duck Games Polska za przekazanie gry do recenzji.
Daniel Brzost
Game Details |
---|
|
Name | Match of the Century (2023) |
Złożoność | Medium [2.61] |
BGG Ranking | 2681 [7.59] |
Liczba graczy | 2 |
Projektant/Projektanci | Paolo Mori |
Grafika | Klemens Franz |
Wydawca | Deep Print Games, Capstone Games, Gigamic, Lucky Duck Games, Pegasus Spiele, Salt & Pepper Games and YOKA Games |
Mechanizmy | Card Play Conflict Resolution, Hand Management, Multi-Use Cards, Race, Tug of War and Variable Player Powers |
Zagram we wszystko i z każdym. Nie stronię od wynalazków i gier leżacych daleko poza moją strefą komfortu, ale też kręcą mnie reimplementacje klasyków. Nie pogardzę mięsistym euro, powalczę o kontrolę nad planszowymi terytoriami, zarwę nockę przy kartach i postawię wszystko na rzut kośćmi. Nie tracę wiary w geniusz Reinera Knizii, zawsze trzymam kciuki za nowego Pfistera, kibicuję Stegmeierowi. Bez wahania usiądę do Samuraja, przy byle okazji dam się namówić do War Chesta, nie trzeba mnie namawiać na Concordię, a koniami mnie nie odciągniecie od Nowego Wspaniałego Świata.
Latest posts by Daniel Brzost
(see all)