Bohema – (nie)zwykły żywot artysty. Recenzja

[WSPÓŁPRACA REKLAMOWA] Gra została przekazana mi bezzwrotnie w ramach recenzji od wydawnictwa Portal Games. Wydawnictwo Portal Games nie miało wpływu na kształt mojej opinii/niniejszej recenzji.

Odwiedź malownicze zaułki Paryża i poczuj burzliwe życie artysty walczącego o uznanie i natchnienie. Bohema to klimatyczna gra karciana, w której wcielasz się w jednego z członków paryskiej bohemy. Twoim zadaniem jest mądre planowanie dnia, zbieranie inspiracji i tworzenie dzieł, które przyniosą ci chwałę – a jednocześnie zmaganie się z codziennymi trudnościami artystycznej egzystencji.

Niejeden raz zastanawiałem się, jak wygląda życie artysty. O wielu z nich wiemy, że odnieśli sukces, mieli mecenasów i sprzedawali swoje dzieła za niemałe sumy. Z drugiej strony wiemy też o wielu, którzy cierpieli biedę, głodowali, a zostali odkryci dopiero wiele lat po śmierci. 

W Bohemie przenosimy się do Paryża, na przełomie XIX i XX wieku. Wielu artystów szukało wtedy swojej drogi, powstawały nowe nurty w malarstwie czy literaturze. Jednak wielu ludzi sztuki ledwo wiązało koniec z końcem. Mamy tutaj okazję wcielić się w nich i spróbować swoich sił. Co będzie istotne? Osiągnięcia. To one ostatecznie zadecydują o sukcesie (i zwycięstwie). A jak je zdobyć? Generując punkty inspiracji. Zajrzymy także do pracowni artysty, zaplanujemy nasz dzień, zdobędziemy nowe możliwości, a także znajdziemy inspirujące muzy. Naszą decyzją będzie także: tworzyć czy pracować? 

Informacje o grze

Wykonanie

Bohema ma wszystko, by się podobać. I dobrze. W końcu to gra o artystach. Za stronę graficzną odpowiadają: Hanna Kuik, Tomasz Jędruszek oraz Roman Kucharski. Mimo wszystko ilustracje są spójne ze sobą i oddają ducha paryskiej bohemy. Mi osobiście kojarzyło się to wszystko z pracami impresjonistów. Na kartach mamy tu przepiękne obrazy, i właściwie każdą z nich można by oprawić w ramki. 

Karty to silnik gry, ale oprócz nich mamy tu jeszcze planszę gracza, gdzie wszystko ma swoje miejsce i jest dość dobrze opisane. Do tego jest jeszcze wspólna plansza pracowni, gdzie punkty inspiracji przekuwamy na „punkty pracowni”. 

Wszystko wygląda rewelacyjnie. Mamy tu jednak pewien nieprzemyślany (choć drobny) szczegół. Otóż na planszy pracowni do liczenia wcześniej wspomnianych punktów mamy niewielkie znaczniki w czterech kolorach. Czemu jednak w żaden sposób nie powiązano ich z kolorami plansz? Czemu przez całą grę muszę pamiętać, że jestem czarny? Zazwyczaj „mój” kolor mogę gdzieś jeszcze znaleźć. A przecież każdy ma przed sobą planszę gracza… Mała rzecz, ale jednak ciut doskwiera. Zwłaszcza biorąc pod uwagę resztę dopracowanych elementów. 

Życie artysty

Każda runda w grze to jeden dzień z życia artysty. Każdy stara się zdobyć jak najszybciej najwięcej kart osiągnięć. Koniec gry nastąpi wtedy, gdy jeden z graczy zdobędzie ich odpowiednią liczbę. Mamy tu więc swego rodzaju wyścig. 

Gracze operować będą swoją talią. Początkowo znajdziemy tam tylko 10 kart. Z ich pomocą raczej niewiele zdziałamy. Należy więc zadbać o zakup kolejnych. Mamy tu więc karty zwyczajów, a także karty muz. Warto zadbać o jedne i o drugie. 

W czasie fazy planowania tworzyć będziemy pasujący do siebie ciąg kart. Staramy się  dopasować boki kart do odpowiednich symboli, by łącznie mieć ich jak najwięcej. Właśnie takie dopasowania zapewnią nam punkty inspiracji. Do tego w dolnym rzędzie (pod kartami zwyczajów) będziemy mogli wyłożyć karty muz, które mogą nam znacznie pomóc w zdobyciu kolejnych punktów inspiracji. To wszystko będziemy starali się wydać na zakup:

  • osiągnięć (maksymalnie jedna karta na rundę)
  • kart zwyczajów
  • kart muz

Pozostałe punkty utrwalają się w pracowni (inspiracja przekuwa się w pracę). Dzięki nim będziemy mogli dobrać w kolejnej rundzie więcej kart, bądź nawet jedną z wykorzystanych kart usunąć całkowicie z naszej talii. 

Ważnym elementem są czyhające na nas udręki. Gdy w planie dnia zabraknie żetonu pracy, wówczas dopadają nas rozmaite nieszczęścia, choroby, głód etc.

Mimo tych wszystkich aspektów, zasady nie są zbyt skomplikowane, a ciężkość gry wg BGG to ok.2.2 (na 5).

Wrażenia z Bohemy

Bohema świetnie wygląda, ale…

Zacznijmy od budowania talii. Nie znajdziemy tu nic nowego. Ot, niektóre karty są lepsze, niektóre gorsze. Potencjalnie zależeć nam będzie na pewnych dopasowaniach: kolorystycznych i tych z ikonami. Od początku w zasadzie będziemy tu mieli pewne podpowiedzi (na podstawie naszej planszy gracza). Karty zwyczajów oczywiście warto kupować, bo te bazowe nie są zbyt mocne. 

Ciekawostką jest tutaj drugi rodzaj kart: muzy. Z jednej strony nie zamulają nam one ręki (nie wliczają się do limitu 5 kart), a przy tym potrafią znacząco zwiększyć zgromadzone punkty inspiracji. Z drugiej strony jednak ich koszt trochę nas ogranicza. Nie mogąc mieć wszystkiego, często decydowałem się zakupić 2 tańsze karty zwyczajów niż 1 droższą muzę. 

Samo komponowanie dnia z pozoru wydaje się ciekawe. Mamy tu taką grę w grze. Poukładanie wszystkich kart, żeby zoptymalizować liczbę pasujących ikonek faktycznie jest fajne. Szkoda tylko, że dość szybko robi się powtarzalne. Szkoda też, że efekty na kartach są też „standardowe”. Trochę sytuację „ratują” muzy, ale dużo częściej zdarzała mi się sytuacja, że musiałem „zepsuć” sobie układ kart zwyczajów, by dopasować poniżej jedną kartę muzy. Muzy bowiem często mają wymagania, odnośnie karty leżącej bezpośrednio nad nią. Gdy do tego dodamy ograniczenie co do konkretnej pory dnia (czyli kolumny na planszy), mamy dość wąskie możliwości. Czasem więc zdarzy się, że nie wyłożymy muzy. 

Ikonki same w sobie nie wydają się niestety klimatyczne. Według instrukcji chodzi tu o zabawę czy ciekawość, a w praktyce to tylko ikonki. Ma pasować, więc dobieram pod to kolejne karty.

Na pewno ciekawym pomysłem jest wprowadzenie pracowni, która faktycznie „odświeża” mechanicznie oklepany już deckbuilding. Z czasem jednak okaże się, że tu też możemy w kółko i w kółko robić to samo. W moim przypadku okazywało się bowiem, że z rundy na rundę zagrywałem 4 karty zwyczajów, a więc otrzymywałem kolejną kartę udręki. W następnej zaś rundzie za zdobyte wcześniej punkty pracowni pozbywałem się „starej” udręki. I tak dalej. Nowość? Z pozoru. A tak naprawdę rutyna i powtarzalność.

Zbytnio też się nie rozpędzimy podczas rozgrywki. Zanim się obejrzymy może się okazać, że ktoś już zebrał 5 kart osiągnięć (4 przy 4 graczach). W końcu ścigamy się właśnie o to. Nie ma znaczenia, że ktoś zebrał więcej kart muz, czy ma dużo pasujących ikonek… 

Czy daje nam to więc powiew świeżości? Naprawdę bardzo delikatny. Dość szybko wchodzimy w mechaniczne zbieranie kart, dopasowywanie ikonek i zbieranie kart osiągnięć. Powtarzalność, rutyna…

 

Podsumowanie – czy Bohema spełniał oczekiwania

Spodziewałem się po Bohemie dużo więcej. Spodziewałem się ciekawego podejścia do tematu. Owszem, same Udręki są tu dość ciekawie wkomponowane. Nie pracowałeś? To masz: syfilis, depresję i inne choroby… A co! Szybko jednak usuwamy je z talii, zdobywamy kolejne osiągnięcia i niejako z ulgą kończymy rozgrywkę. W trakcie gry niby się rozwijamy, a w praktyce gra się trochę na automacie. Kupimy trochę kart zwyczajów, regularnie będziemy usuwać udręki i gdy tylko będzie nas stać, kupimy osiągnięcia. Nowość? Niekoniecznie. 

Szkoda, bo całość wygląda świetnie. Ale czasem nie o sam wygląd tu chodzi. 

Plusy
  • wygląd
  • stosunkowo proste zasady
  • rozbudowany tryb solo
Plusy / minusy
  • lorem
Minusy
  • w trakcie gry często nie odczuwamy klimatu
  • opowiadanie dnia często wydaje się naprawdę sztuczne (zwłaszcza pod koniec gry)
  • powtarzalność
  • niewiele tu niestety z obiecanych nowości mechanicznych

Ocena:

Bohema wygląda świetnie, ale mimo wszystko trochę mi tu brakuje większej głębi. W zasadzie mamy tu standardowy deckbuilding z niewielkimi twistami. Dopasowywanie ikonek dość szybko staje się mechaniczne, podobnie jak kupowanie kolejnych kart osiągnięć. 

 

Dziękujemy wydawnictwu Portal Games za przekazanie gry do recenzji.

 

Łukasz Hapka

 

Wesprzyj nas na Patronite i zdobądź planszówkowe nagrody

 

Łukasz Hapka