Nasza przygoda z Lacertą – tekst lekko sentymentalny

Wydawnictwo Lacerta obecne było na polskim rynku od 2006 roku i wydało przez ten czas mnóstwo naprawdę głośnych tytułów – większość z naszych redaktorów ma więc na swoim koncie jakieś ulubione gry “od jaszczurek”. Z początkiem czerwca, dość niespodziewanie, pojawiła się informacja o zwieszeniu przez wydawnictwo działalności. Takie smutne okazje skłaniają do wspominek – więc my dziś chcielibyśmy powspominać swoje ulubione lacertowe doświadczenia.

Julia Gawrońska: Wysokie Napięcie

Wydawnictwo z jaszczureczką w logo od lat jest moim faworytem wśród polskich wydawnictw. I nie ma się co dziwić – wszak Wysokie Napięcie od Lacerty to gra, od której zaczęła się cała moja przygoda z planszówkami. Pamiętam jak przyjaciel mojego Daniela zapytał ponad dekadę temu, czy w weekend wpadniemy na gry planszowe – i jak bardzo się ucieszyłam, gdy się okazało, że to nie będzie Monopoly (lekkie obawy były i nawet się zastanawiałam ile procentów będę musiała spożyć żeby to przetrwać). Od tamtej pory, od pierwszego zagrania, Wysokie Napięcie to numer jeden mojego małżonka i ścisła topka moich gier. Posiadamy starszą wersję oraz 3 dodatkowe mapy, i nadal gramy w nie bardzo chętnie. Mało tego – starszy syn, który niekoniecznie jest planszówkowy, czasem rzuci tekstem: “ok, zagram z wami, ale tylko w Wysokie Napięcie“. Trafić na tak wspaniały tytuł jako pierwszą planszówkę, prócz tych granych z babcią w dzieciństwie, to jak wygrać szóstkę w totka. Dziękuję wam wszystkim z Lacerty za to, że daliście nam tyle fantastycznych eurasków w rodzimym języku!

Mateusz Tabędzki: Azul

Nie śledzę branży od 10 lat, dlatego też moje wspomnienia z Lacertą są dosyć świeże, powiązane z tymi nowszymi tytułami, oraz tym jak zaczęła pracować w tym wydawnictwie Agata Syc. Chciałbym się wiec podzielić moją azulową historią

Pierwsza gra z tej serii to przepiękny abstrakt, który zaprezentowałem mojej obecnej żonie, Aleksandrze, na naszym pierwszym spotkaniu. To był swego rodzaju test czy kandydatka będzie podzielać moje pasje – podzielała!

Witraże Sintry to odsłona, którą prezentowałem premierowo na Pyrkonie, a zasad uczyłem się z pdfa w pociągu, którym jechaliśmy razem z Olą, ale już jako para. Jak widać Azule towarzyszą nam od samego początku!

Letni Pawilon zagościł u nas już recenzencko, gdy pisaliśmy gościnnie artykuł na blogu Planszą po Łapkach. Pamiętam jak dziś nasze próby zrobienia dobrego wspólnego foto z grą.

 W oczekiwaniu na Ogród Królowej udało się zdobyć dodatki, również takie jak dodatkowe kafelki zadań, a związane to było z pakowaniem wspólnie z Lacertą gry Spirit Island. Dziewczyny przyjechały do Gdańska, abyśmy wspólnie, jak najszybciej, wysłali przed świętami premierowy tytuł. Lokal Next LVL, w którym pracowałem, zamienił się na kilka dni w magazyn.

Lacerta to kawał historii, również dla mnie, a dzięki wielu rewelacyjnym grom nigdy nie zostanie zapomniane i na zawsze zostanie w naszych sercach i pamięci. 

 

Ewa Struzik: Samuraj

Gra wydawnictwa Lacerta, do której mam największy sentyment? 

Bez wątpliwości Samuraj Reinera Knizi!

Była to pierwsza gra, którą mogłabym nazwać ulubioną. Wcześniej zdarzało mi się grywać w różne planszówki, ale żadna nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Była to w ogóle pierwsza gra Reinera Knizi, w którą zagrałam. Wtedy jednak nie wiedziałam kim jest Reiner Knizia, ani że zostanie jednym z moich ulubionych projektantów gier. Ba, nie wiedziałam, że właśnie staję się euro-graczem.

Co prawda w tej chwili Samuraj musiał ustąpić innej grze Reinera Knizi jaka jest Yellow Yangtze, ale Samuraj nadal ma honorowe miejsce na mojej półce z grami.

Arek Deroszewski: Agricola

Moje pierwsze wspomnienia związane z wydawnictwem Lacerta sięgają 2012 roku, kiedy to zacząłem interesować się współczesnymi planszówkami na całego. W mojej raczkującej wówczas kolekcji najważniejszymi tytułami były gry takie jak Dixit, Wsiąść do pociągu: Europa, Cytadela, czy Kupcy i Korsarze. Mój młodszy brat, który niejako rykoszetem zaraził się w tym samym czasie planszówkami ode mnie, poszedł o krok dalej i kupił Agricolę. Dzięki temu, rzecz jasna, mogłem nie tylko poznać tę ikoniczną dla wydawnictwa Lacerta grę, ale i totalnie zauroczyć się konceptem wysyłania swoich pracowników na planszę, którego wcześniej po prostu nie znałem.

I tu czas na drobną planszówkową przestrogę. Wsiąkając całym sercem w świat współczesnych gier planszowych, w całej swojej naiwności sądziłem, że wszyscy moi koledzy i znajomi będą z takim samym entuzjazmem podchodzić do gier bez prądu. Żyjąc w tej nieświadomości zdarzyło mi się namówić na Agricolę osoby, które nie znały gier bardziej zaawansowanych niż Monopoly.

Warto dodać, że były to czasy, w których Agricola nie miała jeszcze swojej wersji rodzinnej. Była dość zaawansowaną grą euro, która nie wybaczała błędów. Pomijając szczegóły i reakcje współgraczy, których po trosze możecie się domyślić, muszę wyznać, że za sprawą tej wspaniałej Agricoli zapewne kilka osób mogłem do planszówek skutecznie zniechęcić…

Obecnie Agricola nie należy do moich ulubionych tytułów, ale zauroczenie grami euro przetrwało, dzięki czemu na moim regale gości łącznie dwanaście gier Lacerty, które kojarzą się głównie z grafikami Klemensa Franza i… ogólnie pojętym brakiem klimatu. Do moich ulubionych tytułów tego wydawnictwa należą z pewnością hity takie jak Pandemic, Spirit Island, Great Western Trail, Szczęść Boże i Grand Austria Hotel.

Przemysław Golus: Wyspa Skye

To jedno z moich odkryć ubiegłego roku. Bardzo prosta gra kafelkowa z ciekawie rozwiązaną licytacją, autorstwa Alexandra Pfistera i Andreasa Pelikana z 2015 r. Jak dla mnie to pogromca Carcassonne. Tym razem wcielamy się w szkockich szlachciców i rozbudowujemy swoje włości aby zostać królem wyspy Skye. Banalne zasady, łatwe do wytłumaczenia, a jednocześnie trzeba trochę pogłówkować. Zmienne warunki punktacji oraz sporo kafli z których tworzymy swoje posiadłości sprawiają, że Wyspa Skye jest bardzo regrywalna. Świetna i dla zaawansowanych i dla  tych mniej z grami obeznanych. Idealna gra gdy mamy mieszany skład – mocno się sprawdza na spotkaniach klubu gier planszowych, który pomagam prowadzić.

 

Grześ Szczepański: Pandemia

Gry Lacerty towarzyszą mi od lat: jeszcze w liceum poznałem Wysokie Napięcie, a w czasach wczesnostudenckich odkrywałem Goa, Samuraja, Le Havre czy Krwiopijcę Piętaszka. Jedną z gier wrocławskiego wydawnictwa, które wywarły na mnie najmocniejszy wpływ, jest jednak bez wątpienia Pandemia. Był to mój drugi koop w życiu (po Hanabi), za to pierwszy, który mnie faktycznie zachwycił. Pokochałem grę Matta Leacocka do tego stopnia, że na mojej półce gościła znakomita większość gier z serii: Iberia, Upadek Rzymu, Gorąca Strefa, a nawet “odwrócona” Pandemia, czyli ContagionPotwierdza to zresztą moja historia na Board Times – dodatek Na krawędzi był moją drugą opublikowaną recenzją w serwisie (jeszcze w 2015!), później opisywałem także drugie rozszerzenie – Laboratorium czy kościaną wersję pt. Lekarstwo.

 

Pandemia jest w moim przekonaniu jedną z najlepszych gier, które bardzo proste mechaniki znakomicie łączą z tematem. Rozprzestrzenianie i namnażanie się chorób to iskra projektanckiego geniuszu. Jest też znakomicie wyważona pod kątem trudności – dokładnie tak, jak wzorcowa kooperacja: każde zwycięstwo czy porażka jest o włos. Każdy gracz ma swoje zadania do wykonania, a zróżnicowane postaci i  czynią każdą rozgrywkę niepowtarzalną.

Obecnie na mojej półce ostała się klasyczna podstawka z wszystkimi trzema dodatkami oraz wszystkie trzy części wersji Legacy (czekają na właściwą ekipę, pierwszy sezon Legacy rozgrywałem i bardzo nam się podobał, niestety skład się rozsypał przed ukończeniem kampanii). I chociaż na ostatnim pudełko – sezonie 0 – widnieje już logo Rebela, to właśnie Lacerta spopularyzowała tę serię w Polsce. Co więcej, o ile rozumiem fenomen serii Legacy i wiem, że niektórzy nie widzą już sensu w powrocie do pierwowzoru, uważam że zwykła Pandemia z wszystkimi dodatkami jest na tyle rozbudowana i regrywalna, że regularnie do niej wracam. Ostatni raz – dosłownie kilkanaście dni przed obwieszczeniem Lacerty.

alt

Marcin Dudek: Pandemic Legacy

W mojej szafie z grami można znaleźć całkiem sporo tytułów Lacerty, a niektóre z nich należą do mojej ścisłej topki – jak Wyprawa do Newdale czy Park Niedźwiedzi. Ale gdybym miał wspomnieć tylko o jednym – byłby to Pandemic Legacy. Gra, którą będę pamiętał na zawsze, mimo, że nie zagram w nią już nigdy. Pierwszy sezon do dziś pozostaje moim ulubionym, i jestem ogromnie wdzięczny wydawnictwu Lacerta za trud włożony w wydanie takiej gry, i przede wszystkim – za podjęcie ryzyka!

Pandemica Legacy ukończyliśmy z żoną w dwa dni. Nie mogliśmy się od gry oderwać, po rozpakowaniu już została na stole, aż do ostatniego rozdziału. Pamiętam to doświadczenie do dziś. Jeszcze jedna i jeszcze jedna i jeszcze jedna partyjka. To dla tego rodzaju chwil szuka się ciągle nowych i nowych planszówek, w nadziei znalezienia czegoś wyjątkowego.

Zasadniczo to właśnie z tym kojarzę wydawnictwo Lacerta: z serwowaniem nowych rodzajów growych doświadczeń. Pierwszy kontakt z Agricolą i odkrycie świata zupełnie innych gier planszowych. Pierwsza rozgrywka w Azula i oczarowanie tą prostą, a jednocześnie tak niebanalną mechaniką. Pierwsza rozgrywka we Fick’em Up – i zdziwienie, że da się zrobić tak dziwną, a jednocześnie tak grywalną grę.

Bardzo jestem za wszystkie te doświadczenia wydawnictwu Lacerta wdzięczny!

 

I na koniec jeszcze raz: Lacerto — serdecznie dziękujemy za te wszystkie miłe chwile i wspomnienia, które nam daliście, za mnóstwo świetnych gier i rozwój rynku planszówkowego w Polsce. 

Cały zespół redakcyjny Board Times

Marcin Dudek