Board Master poleca – Karmaka
Dlaczego polubiłem Karmakę od pierwszego spojrzenia? Bo nie dość, że spełniła moje oczekiwania, to dała coś jeszcze. A oczekiwania były wysokie. Pamiętam jeden z wrześniowych wieczorów, kiedy to w drodze pomiędzy Gdynią, a Gdańskiem w zimnej SKM-ce zapytałem wydawcę Wojtka Rzadka, co to to ta Karmaka. Wojtek zwykle barwnie i ciekawie opowiada o grach ze stajni Fox Games, ale tym razem to było coś ponad standard. Widziałem błysk w oku i zaciętość w twierdzeniu, że ta pozycja naprawdę mi się spodoba. Dołożył do tego jeszcze zachwyt nad grafikami i… na tym się skończyło.
Miałem ten tytuł ciągle w tyle głowy i chęć poznania go. Ale jak to w życiu, czas ucieka. I dopiero ostatnio dane mi było weń zagrać. Uwierzcie mi, Wojtek się nie pomylił, to jest pozycja, która od razu mi się spodobała.
Gra ma bardzo proste zasady i do tego klarownie wytłumaczone. To lekki filler. Mamy do wyboru trzy proste akcje. Albo zagrywamy kartę do swoich uczynków, których określoną liczbę punktową musimy zgromadzić, aby z żuczka gnojarza móc awansować w drabince na węża i dalej, albo też dokładamy tę kartę do stosu przyszłego życia (tych kart użyjemy w kolejnym swoim wcieleniu), albo… I tu jest cała kwintesencja gry. Możemy użyć karty korzystając z jej zdolności opisanej na dole. Są karty zielone, które czynią dobro, niebieskie – dające nam nieco przebiegłości, czerwone – czyniące z nas diabła wcielonego i karty mozaiki będące jokerami – neutralne. Nic niezwykłego, prawda? Jest wszakże jedna drobna zasada. Kartę, którą zagramy nasz rywal będzie mógł zabrać i położyć sobie na stosie przyszłego życia. Karma wróci…
Michał Solan
- Whoosh: Bounty Hunters – łowy na sympatyczne potwory. Recenzja - 16 kwietnia 2019
- Relacja z Festiwalu Gramy - 4 grudnia 2018
- Wsiąść do Pociągu: Niemcy – czy kolejowa przygoda trwa? Recenzja - 27 czerwca 2018