Relacja z Festiwalu Gramy
Pojechałem, pograłem, przybiłem piątki i zadowolony wróciłem. I to wszystko w ciągu 38 godzin. Mowa tu o Festiwalu Gramy, który odbył się w dniach 24 – 25 listopada w Gdańsku. No właśnie w Gdańsku, więc od Lublina całkiem spory kawałek. Moja przygoda zaczęła się zatem już o 19. w piątek od „wsiąść do pociągu”. Niestety ze względu na przedłużające się remonty torowiska Lublin – Warszawa moja podróż trwała niemal 12 godzin. Suma summarum, na halę targów przybyłem około 10., czyli zaraz po otwarciu targów. I – jak się potem okazało – było to dobre posunięcie, bo pomimo wykorzystania do maksimum niemal każdej minuty, wychodząc z imprezy poczułem niedosyt, że jeszcze zostało tyle do zobaczenia, pogadania, a mi się to nie udało. Natomiast największym moim zawodem była sytuacja poniedziałkowa po powrocie z Gdańska, gdy dowiadywałem się, że niektórzy znajomi byli na imprezie i nawet się nie spotkaliśmy. Powyższy fakt zatem pokazuje, że nie był to mały event. Rzeczywiście, stoisk wystawców było bardzo dużo, wręcz zatrzęsienie (przyznaję, że dwa razy się nawet zgubiłem). Z jednej strony bardzo mnie to ucieszyło, z drugiej zaś już byłem pewien opisanego powyżej końca, wiedząc że nie zobaczę wszystkiego, tym bardziej że byłem na festiwalu tylko w sobotę.
Pierwsze kroki skierowałem do stoiska All in Games (byli zaraz naprzeciwko wejścia), gdzie od razu spotkałem Tomka Dobosza, z którym zagraliśmy w prototyp Magii Czarnego Sportu, czyli gry o wyścigach żużlowych. Muszę powiedzieć, że pozycja całkiem sympatyczna. Nie muszę chyba mówić, że poruszamy się po torze i kierujemy jednym z zawodników. Na początku wybieramy sobie jedną z postaci, która posiada określone statystyki dotyczące poruszania się na torze (ruchu po starcie, ruchu w trakcie jazdy). Na karcie postaci wskazana jest też suma wartości kostek, które umieszczamy na specjalnej planszetce na okręgu. Każdy kolejny ruch zatem zależy od tego, przy której z kostek ustawimy swój znacznik. A ustawiamy go poruszając się w prawo lub w lewo o określoną liczbę pól znacznikiem, który to ruch wynika z wybranej (jednej z dwóch) karty. Jednak smaczkiem tej gry są karty akcji, które pozwalają na różne sposoby atakować przeciwnika. Wtedy to zależnie od manewru, który chcemy wykonać, musimy wybrać, po jakim torze będziemy atakować i czekać na reakcję przeciwnika. Robimy to zagrywając zakryte żetony i porównujemy je. Jeżeli zgodnie z wymogiem z karty akcji dobraliśmy odpowiednie żetony, wygrywamy i śmigamy do przodu.
Kolejna pozycja od All in Gamesów to Zaginiona Ekspedycja – jedno z moich odkryć targów. Tutaj naszym zadaniem jest odnalezienie mitycznego El Dorado. Kompletujemy drużynę złożoną z trzech postaci (każda z inną umiejętnością) i ruszamy. Naszym zadaniem jest walka z zagrożeniami pojawiającymi się na wykładanych przez graczy kartach, a także rozsądne korzystanie ze zdobytych dóbr i umiejętności. Technicznie polega to na rozpatrywaniu poszczególnych zestawów ikon na kartach. Wybory są ciekawe, bo zdarza się, że na jednej karcie jest 2-3 zestawy i to my musimy wybrać, który rozpatrujemy, albo czy go w ogóle rozpatrujemy. Może brzmi to banalnie, ale daje dużo radości z gry. Niech rekomendacją dla tej gry będzie fakt, że zanim położyłem się spać po podróży (dwie noce w pociągu) jeszcze w nią zagrałem. Ta pozycja jest naprawdę świetnym filerem. Dodatkowym atutem tej gry jest kwestia tłumaczenia zasad w ciągu dosłownie kilku minut. Gra ma kilka wariantów: tryb solo, kooperacyjny oraz dla dwóch graczy przeciwko sobie.
Jeszcze krótko o Dead Men Tell No Tales i Crypt. Ta pierwsza to kolejna kooperacja, w której zadaniem graczy jest wytaszczenie jak największej liczby skarbów z płonącego statku (który nota bene w celu złupienia sami podpalili) z nieumarlakami. Postaci chodzą, gaszą, łupią, odpoczywają i oczywiście walczą z zewsząd pojawiającymi się strażnikami skarbów. Całość tworzy bardzo fajne połączenie mechanizmów, które składają się na dobrą grę. Gra dla mnie ma swój klimat i ja w niej czuję przygodę, upływający szybko czas i zmęczenie (oczywiście naszych postaci, które im mniej wypoczęte, tym trudniej poruszają się po statku).
Crypt to z kolei lekki filerek. Naszym zadaniem jest zebranie jak największej ilości skarbów wysyłając swoje sługi w postaci kostek z określoną przez nas liczbą oczek. Jeżeli nikt nas nie przebije, otrzymujemy kartę skarbu, po którą wysłaliśmy sługę i rzucamy kostką. Jeżeli liczba oczek jest większa lub równa zadeklarowanej wartości sługi, wraca on do nas, jeżeli nie – tracimy go, ale nie bezpowrotnie (do momentu dopóki nie wykona akcji przywrócenia sług). Jeśli zaś zostanie przebity, wraca do nas, a gracz, który zaoferował więcej oczek, w analogiczny sposób postępuje z kartą i rzutem.
I tak oto minęły mi niemal dwie godziny. Dlatego też pełny szacun dla Piotrka i Remka, którzy musieli znosić moją obecność tyle czasu.
Kolejnym odwiedzonym przeze mnie stoiskiem był Baldar z ich rewelacyjnym Paperbackiem. Tutaj zostałem miło przyjęty przez Michała i Agnieszkę. I tu chylę czoła dla Tych Państwa, za odwagę w wydaniu polskiej wersji tego tytułu. W grze układamy słowa z dostępnych 10 kart, które otrzymujemy na początku gry. 5 z nich to rzeczywiste litery, pozostałe to niepunktujące, ale będące jokerami, czyli zastępujące dowolną literę. I co w tym ciekawego? Przecież to mamy w Scrabble. Tyle, że tu jest dużo kombinacji. Bo po zagraniu kart sumujemy znajdującą się na nich walutę i dzięki temu możemy kupić sobie kolejne litery, bądź ich złożenia w postaci: CH, PR, EG, KI itp. I tu właśnie widać, jak wielkim wyzwaniem było spolszczenie Paperbacka. Zamiana wartości kart (niektóre litery w języku angielskim nie są tak popularne jak w języku polskim), dołożenie liter występujących w języku polskim, a których brakuje w angielskim (Ą,Ę,Ł…) oraz zbalansowanie tego nie było prostym zadaniem. Ponadto kupowane karty dają dodatkowe zdolności, aktywowane po użyciu ich w ułożonym słowie. To tak pokrótce. Osobiście nie jestem fanem Scrabble, ale Paperback będzie wędrował u mnie często na stół. Gra otrzymała główną nagrodę Gra Roku Targów Gra i Zabawa w kategorii familijne. Myślę, że na nią w pełni zasłużyła.
Zahaczyłem również o wydawnictwo Nasza Księgarnia. Jako, że zbliżają się Święta nie mogłem pominąć rozgrywki w Choinkę. Jest to bardzo przyjemna gra logiczna, w której ubieramy to właśnie drzewko. Używamy do tego rombów, na których są umieszczone ozdoby: bombki w różnych kształtach oraz piernikowe ludziki. Naszym zadaniem jest układanie tego wszystkiego w taki sposób, żeby – po spełnieniu odpowiednich warunków – otrzymać jak najwięcej punktów. Niby proste, a jednak mózg się nie nudzi.
Zajrzałem na stoisko krakowskiego Trefla, gdzie mogłem rzucić okiem (i zagrać) na kilka tytułów. Sherlook – gra w której ważna jest spostrzegawczość. Musimy znaleźć różnicę pomiędzy obrazkami i wskazać ile ich jest.
Kaleidos to również gra polegająca na spostrzegawczości. Losujemy kartę z literą i szukamy na obrazku jak najwięcej przedmiotów na tą właśnie literę.
Szóstki z kolei to gra imprezowa, w której szukamy skojarzeń do danego słowa. W jednym przypadku punktujemy, gdy są one zgodne ze skojarzeniami współgraczy, a w drugim gdy są zupełnie różne. Gra ma jeszcze kilka ciekawych twistów. Według mnie pozycja bardzo warta polecenia młodszych i starszych.
I wreszcie Owce na wypasie – prosta logiczna gra w przesuwanie owiec i ich kompletowanie w rzędach lub kolumnach.
Bardzo sympatycznym doświadczeniem były rozgrywki w Dochodzenie wydawnictwa Lucrum Games. W grze występują 3 rodzaje postaci: Morderca, Technik Kryminalistyki oraz Śledczy. Zadaniem tego drugiego jest naprowadzenie śledczych na trop mordercy. Problem w tym, że nie wiemy, kto jest śledczym, kto mordercą (technik ujawnia się na początku gry). I tu się zaczyna gra nad stołem, podejmowanie tropów, mącenie i gmatwanie. Technik losuje planszetki, na których mamy określoną pewną okoliczność np. stan zwłok i musi określić z dostępnych opcji np. gnijące, jeszcze ciepłe, rozkawałkowane itp. Jedną i wskazać pozostałym graczom. Jego zadanie jest o tyle trudne, że musi z jednej strony prowadzić graczy z drugiej nie zdradzić się, jako że zna przecież okoliczności zbrodni i wie, kto jest mordercą (początek gry wygląda tak jak w popularnej Mafii). Tego typu gry wymagają czasami odpowiedniego dobrego towarzystwa. Ja takie miałem w postaci Łukasza Stanczewskiego i Maćka Pietkiewicza. Śmiechom nie było końca…
Moja wizyta na Gramy to także udział w Planszówkowym Escape Roomie. Zostaliśmy podzieleni na drużyny i naszym zadaniem było uzyskanie 48-cyfrowego kodu na podstawie przekazanych nam podpowiedzi w różnego rodzaju zadaniach. Finezja i zakombinowanie tego wszystkiego powodowało duży wysiłek myślowy. Do tego dochodziła presja czasu i innych drużyn. A nie jest oczywiste, że ktoś ukrył kartę w kieszonce w jednej ze stron zadania. Same zadania miały kilka stopni, które trzeba było pokonać, by uzyskać ich rozwiązanie. Świetna rzecz. Też kiedyś coś takiego wymyślę. Dziękuję zatem bardzo Przemkowi Wojtkowiakowi za zaproszenie mnie do rywalizacji. Dziękuję Darii Chibner i Asi Kozłowskiej-Pięcek za doskonałą kooperację podczas naszych zmagań.
Przeszedłem się jeszcze po stoiskach wystawców – niestety z niektórymi udało się jedynie przybić piątkę i nawet nie zdążyłem porozmawiać, za co serdecznie przepraszam.
Granna i jak zawsze uśmiechnięta Karolina.
Cube i niezmordowana Magda.
Wydawnictwo Cube zaprezentowało swoje plany wydawnicze. I tak w kolejce do wydania czekają następujące tytuły: Commanauts, Mice & Mystics – Downwood Tales, Gen 7, Stellium.
I tak minął przebogaty we wrażenia dzień. Zanim napiszę słowo końcowe (mam nadzieję, że ktoś jeszcze dotrwał do tego momentu), chciałbym jeszcze rzec kilka zdań o organizacji festiwalu. Oceniam ją bardzo wysoko. Wszystko było jasne, czytelne (tą funkcję spełnił niewielki folder). Wszędzie było łatwo trafić. I dla mnie ważna rzecz. Scena była umiejscowiona w taki sposób, że nie przeszkadzała grającym. Atrakcje dla dzieciaków także były oddalone od części planszówkowej. Wielkim plusem była tak duża ilość wystawców, która spowodowała, że w atrakcjach można było przebierać. Znalazło się coś dla każdej grupy wiekowej. Akredytacja poszła sprawnie. Widziałem też, że nie było ogromnych kolejek do kas. Check this moneral
Jak już na wstępnie napisałem, wróciłem do domu po 38 godzinach. Pozostaje teraz pytanie: po co jechałem taki kawał drogi? Tyle wysiłku, żeby pograć w kilka gier? Otóż nie. Jechałem tam przede wszystkim po to, by spotkać wielu wspaniałych ludzi, którzy zajmują się planszówkami, lubią grać i są przesympatyczni. Pomimo zmęczenia fizycznego mocno naładowałem akumulatory i za to Wam wszystkim, których tam spotkałem, dziękuję.
Michał Solan
- Whoosh: Bounty Hunters – łowy na sympatyczne potwory. Recenzja - 16 kwietnia 2019
- Relacja z Festiwalu Gramy - 4 grudnia 2018
- Wsiąść do Pociągu: Niemcy – czy kolejowa przygoda trwa? Recenzja - 27 czerwca 2018