Czas na Le Havre
Już za chwileczkę, już za momencik, jak tylko statek przybije do portu (a przybija już bardzo długo i data premiery jest ciągle bliżej nie określona) będziemy mieć okazje dzięki wydawnictwu Lacerta trzymać w rękach polska edycję gry Le Havre Uwe Rosenberga. To doskonała okazja żeby wszystkim przypomnieć o tej pozycji i odkurzyć ją z półki.
Najprościej rzecz ujmując, bardzo się cieszę że ta gra będzie dostępna dla polskich graczy w rodzimym języku. Niby w 95%* karty którymi posługujemy się w grze opierają się na przejrzystej ikonografii, przez co można swobodnie czuć się w trakcie rozgrywki. Nawet jeśli jedynym słowem które znamy w obcym języku jest „OK” , którym uparcie posługiwaliśmy się podczas pracy na zmywaku w Londynie dołączając do tego szeroki uśmiech. Polski tekst na pewno sprawi, że Le Havre będzie jeszcze przyjaźniej uśmiechał się do nas leżąc na regale z grami. Pozostaje tylko trzymać kciuki za jakość wydania i tłumaczenia, choć w przypadku Lacerty może się to wydawać niepotrzebne, bo przecież to też wrocławskie wydawnictwo zafundowało nam wspaniale wydaną Agricole tego samego autora i nie należy się spodziewać jakiegoś nagłego spadku formy przy drugiej grze tego samego twórcy opatrzonymi równie przyjaznymi grafikami, którymi mogliśmy cieszyć oczy wcielając się w XVII wiecznych chłopów.
Może jednak ktoś nie słyszał o tej grze? Naiwne pytanie bo głos z tyłu głowy podpowiada mi, że to bardzo mało prawdopodobne. Po pierwsze ta gra nie jest już wcale młoda, ponadto zajmuje dumne miejsce w pierwszej dziesiątce rankingu boardgamegeek, co na pewno robi swoje. Po trzecie nazwisko autora też nie powinno być dla nikogo anonimowe, choć jak sam Rosenberg przyznaje w wywiadzie udzielonym niedawno dla Świata gier planszowych w Niemczech nie przykłada się wielkiej wagi do nazwisk poszczególnych autorów, tak jak w kraju nad Wisłą…
Dość już o tym i weźmy się za to co najważniejsze, czyli rozkładanie gry. To może być szybkie i przyjemne zajęcie, o ile zaopatrzymy się w najbliższym markecie budowlanym w niezbędnik na żetony, który znacznie usprawni setup gry pod względem technicznym. Reszta to trzy członowa plansza i karty, które chybcikiem przetasujemy i ułożymy w sposób opisany w instrukcji. Skoro słowo instrukcja już padło to należy wspomnieć ze jest ona sporządzona jak należy i raczej nie pozostawia wątpliwości. Pamiętam jak sam pierwszy raz otworzyłem pudełko Le Havre i od razu przystąpiłem do rozgrywki w cztery osoby, która przebiegła bardzo gładko, co było zasługą przyjaznej instrukcji, choć wyniki punktowe jakie uzyskaliśmy wolałbym przemilczeć…
Właśnie tu jest pies pogrzebany, gra mechanicznie należy do bardzo prostych i intuicyjnych. Mianowicie dokładam odpowiednie surowce na planszę, i mam do wyboru dwie akcje, zaopatruję się w surowce albo korzystam z któregoś budynku dostępnego w grze. Ot tylko tyle i aż tyle, bo wszystko polega na jak najlepszym zarządzaniu swoim majątkiem by na koniec gry mieć go jak najwięcej. Do realizacji tego celu niezbędna jest dobra znajomość budynków pojawiających się w trakcie rozgrywki, i to jest jedyny minus tej gry jaki udało mi się dostrzec, bo nowicjusz nie ma szans w starciu z graczem bardziej doświadczonym, który najzwyczajniej i pewnie bezlitośnie z lekkim uśmiechem politowania w kąciku ust zmiażdży swojego rywala. O ile ten zmiażdżony nie zniechęci się, to po paru partiach zacznie czerpać przyjemność z łączenia właściwości poszczególnych budynków, kupowania/budowania statków, żywienia swoich pracowników i spłacania niekończących się pożyczek. Le Havre mimo prostej mechaniki daje wiele możliwości i to początkowo może powodować lekki paraliż decyzyjny, ale nie powinniśmy się tym przejmować, bo gra i współgracze szybko sprowadzą nas na ziemię jeśli zaczniemy realizować nie najmądrzejsze kroki i abstrakcyjne plany wzbogacenia się. Tak, więc jeśli miałbym określić ta grę trzema słowami to napisałbym: optymalizacja, optymalizacja i optymalizacja.
Gra pozostawia nam też trochę swobody jeśli chodzi o interakcję, która jest ukryta między innymi w mniej lub bardziej świadomym podbieraniu sobie potrzebnych surowców, jak i niezwykle druzgocącym plany blokowaniem budynków, z których chcemy skorzystać.
Oczywiście to wszystko jest tylko pobieżnym rzutem oka na grę, w którą nie zagramy w godzinkę po wyczerpującym dniu w pracy. Na pudełku widnieje czas gry od 100 do 200 minut co mimo wszystko wydaje mi się trochę na wyrost, no chyba że siadamy do stołu z wyjątkowo opornymi na zasady graczami.
Co do liczebności fanów optymalizacji których możemy zgromadzić przy stole, to może ich być maksymalnie pięciu, a gdyby to było problemem to Le Havre daje nam możliwość samodzielnego grania. Choć tą możliwość oceniał bym bardziej w kategorii wersji pasjansowej, tak jak w przypadku jednoosobowej Agricoli. Właśnie porównań tych dwóch gier jest wiele i niektórzy nawet twierdzą, że wystarczy mieć/grać tylko w jedną z nich, bo druga nic ciekawego nie wnosi. Też jest żywienie, też za krótka kołderka, też chcemy jak najlepiej wykorzystać jasno określona liczbę rund. Mili państwo to jest jedna wielka bzdura! Co za tym idzie, nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, które kiedyś przeczytałem w internecie, że nie warto poznawać Le Havre skoro zna się już Agricole. Przecież każdy szanujący się gracz wie, że największym podobieństwem tych gier jest ogromna satysfakcja jaką dają, i to nie tylko gdy się wygrywa. Kończąc,ten krótki tekst przypominający o grze Le Havre, tli mi się w głowie pomysł żeby zaraz samemu wyzwać żonę na pojedynek i po raz kolejny sprawdzić kto zostanie lepszym inwestorem we francuskim porcie…