Rok 1854: Podróż śladami Bassa Reevesa. Cartaventura: Oklahoma. Recenzja
Cartaventura: Oklahoma to kolejna odsłona serii interaktywnych gier karcianych wydanych w Polsce przez Muduko. Co kryje się pod pojęciem interaktywnej gry karcianej? To nieco uproszczona gra paragrafowa, która wykorzystuje karty zamiast – charakterystycznej dla tego typu gier – formy książkowej. W obu jednak przypadkach śledzenie fabuły i podejmowanie decyzji z nią związanych są najważniejszymi czynnościami.
W tej części serii będziemy śledzić uczestniczyć w przygodach rozgrywających się w spalonej słońcem scenerii Dzikiego Zachodu. Zatem zapraszam na wyprawę do Oklahomy!
Spis treści
Informacje o grze Cartaventura: Oklahoma
Za garść złotówek
Cartaventura: Oklahoma (podobnie jak poprzednie części serii) to gra niewielkich rozmiarów: wewnątrz pudełka znajdziemy jedynie talię kwadratowych kart i krótką broszurę z zarysem historycznym. Jakość wydania jest bez zarzutów oraz jest jak najbardziej adekwatna do ceny tytułu. Karty są stosunkowo duże, zadowalającej jakości, a ich przejrzysty układ i kolorystyka sprawiają, że gra jest przystępna w odbiorze.
Dużym plusem jest dla mnie oprawa graficzna. Ilustracje, choć stosunkowo proste (nieco komiksowe), są ładne i dobrze oddają westernowy klimat. Myślę, że żadnych dodatkowych szczegółów technicznych nie potrzebujecie, może poza uwagą, żeby nie oglądać i nie tasować kart przed rozgrywką, gdyż są one ułożone w odpowiedni sposób, tj. według rosnącej numeracji.
Istotną zaletą każdej gry z serii Cartaventura jest brak konieczności przebijania się przez kilkustronicową instrukcję. Tu naprawdę działa sformułowanie: „wyciągasz i grasz”. Całe zasady rozgrywki opisane są dosłownie na dwóch kartach, a zabawę rozpoczynamy już po zapoznaniu się z treścią pierwszej z nich.
W skrócie: rozgrywka polega na czytaniu fragmentów historii zapisanych na kartach i podejmowaniu decyzji, które najczęściej pojawiają się na końcu krótkiego tekstu. W zależności od podjętej decyzji, gra każe nam dobrać kolejną kartę (lub karty) o wskazanych numerach. I znowu – czytamy, podejmujemy decyzję, czasem rozkładamy kilka kart na stole tworząc mapę lokacji, do których możemy się udać. Często musimy również mierzyć się z konsekwencjami naszych wcześniejszych decyzji, np. gdy karta mówi nam: „jeżeli posiadasz rewolwer, dobierz kartę nr X, jeżeli go nie masz, odwróć tę kartę”. Każde takie rozwidlenie zazwyczaj stawia naszego bohatera w innej sytuacji. Czasami można wrócić do wcześniejszych lokacji, jednak w wielu przypadkach nawet pozornie błahe decyzje mogą spowodować, że historia potoczy się zupełnie inaczej.
…A samo odkrywanie i przeżywanie historii jest tutaj najważniejsze. Fabuła gry Cartaventura: Oklahoma przenosi nas do Hrabstwa Grayson w Teksasie, w 1861 roku. Gracz (lub gracze – współpracujący ze sobą i wspólnie podejmujący decyzje) wciela się w rolę 23-letniego Bass’a Reeves’a, niewolnika pracującego na polach bawełny i trzciny cukrowej. Bass jest świadkiem wielu scen przemocy i skrajnego wyzyskiwania ludzi, dlatego wzbierający w nim gniew postanawia przekuć w realne czyny i uciec z niewoli.
Co ciekawe, bohater gry jest postacią autentyczną. O ile nie znaliście dotychczas jego biografii, polecam zapoznać się z dołączoną do gry broszurą zawierającą tło historyczne. Zróbcie to jednak dopiero po kilku rozgrywkach, gdy poznacie już co najmniej jedno lub kilka różnych zakończeń historii przedstawionej w grze.
Muszę przyznać, że wybór czarnoskórego niewolnika na głównego bohatera gry – choć niektórym może wydawać się nieco kontrowersyjny – zdecydowanie sprawia, ze rozgrywka potrafi być bardzo angażująca. Jako główny bohater możemy poczuć się wyobcowani i zaszczuci w świecie, w którym jedni ludzie mogą być własnością innych. Ponury to klimat, ale w tej grze zdecydowanie odbieram go jako zaletę, gdyż niejednokrotnie podejmowanie decyzji w imieniu bohatera nie pozostawia nas obojętnymi.
Ponadto czasem niełatwo jest przewidzieć intencje postaci napotkanych przez Bass’a. Gdy mamy zdecydować, czy porozmawiać z szeryfem, pastorem, Indianinem, czy żołnierzem z obozu konfederatów, nie możemy być pewni rezultatów takich „rozmów”, a sam wybór bywa również nieoczywisty (przynajmniej podczas pierwszej, ewentualnie również drugiej rozgrywki).
Pomimo niesprzyjających realiów, w jakich przyszło żyć głównemu bohaterowi, Cartaventura: Oklahoma pozwala graczom poczuć namiastkę prawdziwej przygody. I to przygody w pozytywnym sensie, tj. eksplorowania nowych miejsc, poznawania ludzi, wykonywania jakichś zadań, itp. Jest to przyjemne doświadczenie, które może kojarzyć się z westernami w wydaniu zarówno filmowym, jak i książkowym.
Kafelki i paragrafy
Wspomniałem wcześniej o lokacjach i układaniu mapy, warto więc rozwinąć ten wątek. Gry z serii Cartaventura tym różnią się od typowych gier paragrafowych, że wprowadzają element przestrzennego układania kart tworzących mapę miejsc, które odwiedzamy. Wokół tej mapy pojawiają się niejako „zbliżenia” na konkretne lokacje – to karty, które przedstawiają możliwe do wykonania akcje. Pójście do konkretnej lokacji może spowodować, że wcześniej widoczne miejsca staną się dla nas niedostępne, ale za to może odkryjemy jakieś inne ścieżki i tereny, które otworzą przed nami zupełnie nowe możliwości.
Przestrzenny układ kart nie wprowadza żadnej rewolucji w świecie gier paragrafowych. Trzeba jednak przyznać, że jest to dość wygodne i klimatyczne rozwiązanie. Dzięki niemu jak na tacy mamy podane wszystkie opcje działań, jakie w danym momencie ma nasz bohater. Widzimy również stopniowo odsłaniającą się mapę okolicy, co również pozwala poczuć nieco większą imersję ze światem przedstawionym w grze. A dzięki możliwości „odblokowania” właściwości niektórych miejsc i postaci, karty są odwracane na drugą stronę i podczas kolejnych rozgrywek możemy spotkać ich „mocniejszą” stronę. To sprawia, że do Cartaventura: Oklahoma naprawdę warto usiąść więcej niż tylko raz.
Natomiast głównym powodem, dla którego warto przeżyć tę przygodę na Dzikim Zachodzie kilkukrotnie jest 5 różnych, pozytywnych zakończeń historii. Niektóre z nich były łatwe do osiągnięcia, a 2 odznaczały się wyraźnie wyższym poziomem trudności. Ostatecznie stwierdziłem, że Cartaventura: Oklahoma jest grą na maksymalnie 5-6 rozgrywek (6-sty, specyficzny rodzaj zakończenia to śmierć głównego bohatera, która również może nas zaskoczyć). Czy jest sens zostawić grę w kolekcji, znając wszystkie możliwe jej zakończenia? Myślę, że dla większości graczy odpowiedź na to pytanie będzie przecząca.
Sądzę jednak, że jeżeli jesteście fanami westernów i wszelakich opowieści rodem z Dzikiego Zachodu, warto ją odłożyć na półkę, np. z myślą o jej walorach edukacyjnych. Ponadto jak najbardziej wyobrażam sobie sytuację, że sięgnę po ten tytuł ponownie za kilka lat – na tej samej zasadzie, co w przypadku powieści, które już raz czytałem. Pytanie, czy zaliczacie się do ludzi, którzy lubią czytać kilka razy tą samą książkę?
Niestety, z kilkukrotnym przechodzeniem gry Cartaventura: Oklahoma wiążą się – w moim przekonaniu – jej największe wady, czyli powtarzalność i relatywnie niewielka swoboda w podejmowaniu decyzji. Gdy uda nam się osiągnąć jakiekolwiek zakończenie historii po raz pierwszy, drugie podejście do gry może odsłonić przed nami inne oblicze historii głównego bohatera, jednak siłą rzeczy znaczna część kart się powtarza. Wówczas przewijamy je praktycznie bez czytania, skupiając się jedynie na decyzjach, w nadziei, że obranie innej ścieżki pozwoli nam ukończyć przygodę w inny sposób. Nie jest to czasem takie proste, gdyż jedna „zła” decyzja po drodze może sprawić, że chcąc nie chcąc skończymy tak samo, jak za poprzednim razem.
Posiadanie, bądź nieposiadanie odpowiedniego przedmiotu we właściwym momencie może spowodować, że gracz nie będzie miał szans na zmianę biegu historii, choćby nie wiem jak się starał. Pozostaje wtedy jedynie zresetować grę (a poukładanie kart z powrotem do układu początkowego jest też dość żmudną i czasochłonną czynnością) i spróbować jeszcze raz, starając się wyczuć moment, kiedy warto zmienić jakąś kluczową decyzję. Innymi słowy: trzeba wstrzelić się idealnie w przewidzianą przez autorów ścieżkę decyzji, żeby osiągnąć konkretne zakończenie. Gdzieś w okolicach 4-tej rozgrywki trochę zniechęciła mnie ta decyzyjna sterylność, choć dla pełnego obrazu rozegrałem jeszcze 5-tą partię, żeby przekonać się na własnej skórze, że da się jednak zmienić bieg historii (choć nie jest to łatwe i oczywiste).
Cartaventura: Oklahoma jest w mojej ocenie grą jednoosobową. W przypadku większej liczby graczy zabawa będzie wyglądać jak zbiorowe czytanie opisów fabularnych i wspólne podejmowanie decyzji, czyli… Nie jestem pewien, czy to ma większy sens. We dwoje jeszcze może tak, natomiast wariant 3-6 graczy w przypadku tego tytułu jest raczej nietrafionym pomysłem.
W ostatecznym rozrachunku grę Cartaventura: Oklahoma oceniam jednak pozytywnie, ponieważ jest lekką i szybką wariacją gry paragrafowej, oferującą ciekawą – choć krótką – przygodę w realiach Dzikiego Zachodu. Jeśli uwielbiacie westernowe klimaty, myślę, że zdecydowanie warto sięgnąć po ten tytuł, zwłaszcza, że kosztuje mniej więcej tyle, co równowartość książki o tematyce Dzikiego Zachodu.*
* Zainteresowanym zgłębieniem tego tematu dodatkowo polecam lektury: Hampton Sides – „Krew i burza. Historia z Dzikiego Zachodu” oraz S.C. Gwynne – „Imperium księżyca w pełni. Wzlot i upadek Komaczów”.
- estetyczna i klimatyczna oprawa graficzna
- banalnie proste zasady rozgrywki – można zacząć grę od razu po otwarciu pudełka
- główny bohater jest ciekawą, autentyczną postacią, a śledzenie jego losów podczas rozgrywki jest angażujące
- gra oferuje 5 różnych zakończeń historii
-
specyficzna regrywalność – jest to forma gry paragrafowej, która zapewnia maks. 5-6 rozgrywek, czyli łącznie ok. 4-5 godzin zabawy (chyba, że odłożycie ją na półkę z myślą o powrocie do niej, np. za kilka lat)
- to w zasadzie gra jednoosobowa – subiektywnie nie mam ochoty siadać do tego tytułu nawet we dwie osoby
- powtarzalność kart w przypadku kilkukrotnego przechodzenia gry
- niewielka swoboda w podejmowaniu decyzji
- dość czasochłonne sortowanie i układanie kart po zakończeniu rozgrywki
Ocena:
Cartaventura: Oklahoma to krótka i przyjemna gra paragrafowa w formie karcianej, która pozwala zasmakować niebezpiecznej przygody w klimatach Dzikiego Zachodu. Jest to tytuł, który (podobnie jak pozostałe gry z serii Cartaventura, czyli Winlandia i Lhasa) nie ustrzegł się pewnych mankamentów, jednak potrafi zapewnić kilka godzin dobrej zabawy za cenę zbliżoną do ceny przeciętnej książki lub biletu do kina.
Dziękujemy wydawnictwu Muduko za przekazanie gry do recenzji.
Arkadiusz Deroszewski
Wesprzyj nas na Patronite i zdobądź planszówkowe nagrody.
Game Details | |
---|---|
![]() | |
Name | Cartaventura: Oklahoma (2021) |
Złożoność | Light [1.11] |
BGG Ranking | 5882 [6.80] |
Player Count (Recommended) | 1-6 (1-3) |
Projektant/Projektanci | Thomas Dupont and Arnaud Ladagnous |
Grafika | Guillaume Bernon and Jeanne Landart |
Wydawca | BLAM !, Albi, Evrikus, KOSMOS, Maldito Games, MTS Games, Muduko and Playagame Edizioni |
Mechanizmy | Action / Event, Cooperative Game, Scenario / Mission / Campaign Game, Solo / Solitaire Game and Storytelling |