Dice Throne – pierwsze wrażenia

W środę 10.03 wystartowała kampania crowdfundingowa na wspieram.to mająca na celu ufundowanie wydania polskiej wersji Dice Throne Season 1: ReRolled. Już po 4 godzinach uzbierało się ponad 100% wymaganej sumy, zatem możemy mieć pewność, że gra za kilka miesięcy ukaże się w polskiej wersji językowej. Tymczasem dzięki uprzejmości wydawnictwa Lucky Duck Games miałem okazję zapoznać się z wersją angielską. W poniższym tekście opiszę moje pierwsze wrażenia z kontaktu z grą – być może wpłynie to na Waszą decyzję o wsparciu. Pełna recenzja niebawem!

DT

O co chodzi w Dice Throne?

Fabuła w świecie Dice Throne jest dość… hm… pretekstowa. W skrócie – szalony król rządzi od tysiąca lat i co roku organizuje turnieje, w których nagroda główną jest możliwość zostania jego następcą; jednocześnie jeszcze nigdy nikt mu realnie nie zagroził. Gracze wcielają się w rolę pretendentów do tronu biorących udział w turnieju – przy czym warto zauważyć, że rzeczony król w grze w ogóle nie występuje. Zwycięzcą zostaje osoba, która pozostanie ostatnia na placu boju. 

Battle Chest, czyli skrzynia z wszystkimi częściami pierwszego sezonu Dice Throne, jest naprawdę ogromny. W środku znajduje się 8 postaci – każda w specjalnej tacce, zawierającej planszę, skrót zasad, karty, liczniki życia i tzw. punktów walki oraz kości. Jak można wywnioskować z samej nazwy gry, to właśnie owe kości stanowią serce rozgrywki. Dice Throne jest bowiem typowym pojedynkiem, w której atakujemy przeciwnika i staramy się doprowadzić jego poziom życia do 0. W przeciwieństwie do najpopularniejszych w tej kategorii karcianek tutaj nasze ataki będą jednak przede wszystkim zależne od kości. Gra przypomina mi przez to skrzyżowanie Potworów w Tokio Keyforge/Magic the Gathering etc. (z mocnym wskazaniem na Potwory w Tokio!).

DT3

 

Rozgrywka

Każda z dostępnych postaci różni się od pozostałych. Wśród 8 zdolności większość to różnorakie formy ataku, ale każdy ma też co najmniej jedną umiejętność przydatną w obronie, a niektórzy także moce pasywne. Przykładowo: Barbarzyńca ma najsilniejsze, ale mało wyrafinowane ciosy; Piromantka potrafi podpalać przeciwnika i wzmacniać swoje ataki ogniem; z kolei Ninja umie zatruć przeciwnika oraz używa specjalnych technik wzmacniających atak. Każda zdolność jest opisana na składanej planszetce; wszystkie można też w trakcie gry rozwijać za pomocą kart. Każdy z bohaterów Dice Throne posiada także jeden atak specjalny (tzw. “ultimate”), przed którym nie ma możliwości obrony i zazwyczaj wyrządza przeciwnikowi ogromne szkody. Do jego wykonania trzeba jednak na każdej z kości wyrzucić szóstkę.

Gracze wykonują swoje ruchy na zmianę. Na początku każdej rundy ciągniemy kartę i zyskujemy 1 punkt walki (Combat Point). Za te punkty możemy zagrywać usprawnienia bądź modyfikatory ataku z talii. Następnie przechodzimy do fazy Walki, w trakcie której trzykrotnie rzucamy swoimi kostkami (obowiązuje mechanika “yahtzee” – czyli po każdym rzucie można dowolne kości odłożyć, a inne przerzucić). Zgodnie z wyrzuconymi symbolami wykonujemy jeden z dostępnych ataków, zadając pewną liczbę obrażeń i/lub zdobywając żetony statusu. Przeważnie (o ile nie zastosowaliśmy nieblokowalnego ataku) obrońca ma następnie szansę na kontruderzenie zależne od jego umiejętności obronnej. Po fazie walki ponownie mamy możliwość zagrywana kart usprawnień i kolejka przechodzi na przeciwnika.

DT2

Pierwsze wrażenia

Pomijając stronę wizualną (która stoi na najwyższym poziomie), pierwszym, co rzuca się w oczy w Dice Throne, jest prostota. Chociaż liczba potencjalnych możliwości na to nie wskazuje, w zasadzie od pierwszej tury od razu wiadomo, jak powinniśmy grać. Do tej pory grałem turniejowo i casualowo w różne karcianki i kościanki pojedynkowe: Magic the GatheringGrę o Tron LCG, Keyforge, Dice MastersStar Wars: Przeznaczenie – i żadna z nich nie była tak łatwa do nauczenia i nieskomplikowana, jak Dice Throne. Warto zdać sobie z tego sprawę, bo na moje oko Dice Throne to troszeczkę inny segment planszówek.

Jednocześnie rozgrywka jest bardzo przyjemna i chociaż w trakcie pierwszych kilku partii hasło “głupia losowa gra” padało z częstotliwością godną lepszej sprawy, to graliśmy z kolegą cały wieczór i nie czuliśmy w ogóle znużenia. Każda rozgrywka trwa ok. 30 minut i choć wydawało nam się na początku, że startowe 50 punktów życia to bardzo dużo, to już w 2-3 rundy można spokojnie odebrać przeciwnikowi połowę. Wachlarz ataków dla każdej postaci jest przy tym tak zniuansowany, żeby w większości sytuacji dało się “coś” zrobić, ale już wybranie optymalnego zagrania nie jest oczywiste. Dice Throne wpisuje się dość dobrze w złoty środek – dostajemy całkiem sporo decyzji do podjęcia, ale też nie ma obawy, że któryś z graczy wpadnie w paraliż decyzyjny. Jak to w grze kościanej, czasem wszystko może się rozbić o niefarta w rzutach, dlatego nie ma co się nastawiać na głębokie rozkminy strategiczne, a dać się ponieść zabawie.

DT4

Postaci są zróżnicowane pod względem poziomu złożoności, jednak na razie sprawiają wrażenie nieźle zbalansowanych. Na początek najlepszy jest Barbarzyńca i Księżycowa Elfka, natomiast później można zacząć kombinować z bardziej skomplikowanymi bohaterami. Paladyn ma dość szeroki wachlarz możliwości defensywnych i potrafi generować dodatkowa Punkty Walki, dzięki czemu może się szybciej rozwinąć; z kolei Złodziej Cienia zadaje dość małe bezpośrednie obrażenia, za to dzięki truciznom konsekwentnie osłabia rywala, samemu unikając ataków. Dostępne w boxie 8 postaci pogrupowane jest parami i jeżeli nie czujemy potrzeby posiadania całej kolekcji, można kupić np. jeden albo dwa takie zestawy złożone z 2 postaci.

Wchodzić?

Nie ma co ukrywać – cena za komplet Dice Throne, wynosząca 349 zł, może być dla niektórych zaporowa. Nie zmienia to faktu, że jest ona dość zrozumiała: gra wydana jest prześlicznie, liczne kości i liczniki oraz samo pudło z tackami uzasadniają jej koszt produkcyjny. Tak jak wspomniałem, można jednak zakupić tylko część postaci. Jak na razie najlepiej grało mi się Piromantką i Złodziejem Cienia; gdybym miał wybrać tylko jeden duet do grania, pewnie byliby to właśnie oni. Powiem jednak szczerze, że byłaby to trudna decyzja; bardzo podoba mi się w Dice Throne żonglowanie postaciami i zdecydowanie wolałbym nie musieć z kogoś rezygnować.

DT5

Po 5 partiach nie mogę jeszcze w pełni zrecenzować gry z czystym sumieniem, ale na razie jestem bardzo zadowolony: Dice Throne jest prościutkim, przyjemnym fillerkiem, który można w dowolnym momencie ściągnąć z półki i od razu grać. Praktycznie brak setupu, łatwe do ogarnięcia zasady i zdolności specjalne, zauważalna asymetria – to wszystko powinno się spodobać każdemu. Mimo dość krótkiego czasu rozgrywki można też z Dice Throne spędzić cały wieczór – nie będziemy może mieli poczucia, że zagraliśmy w jakiś skomplikowany mózgożer, ale rotując bohaterami nie będziemy odczuwać znużenia. Dla mnie gra jest miłą, prostą odskocznią od “ambitniejszych” karcianek turniejowych, bo po prostu dostarcza czystej zabawy i nie wymaga wielkiego zaangażowania. Dla osób, które mają małe doświadczenie z grami pojedynkowymi to z kolei dość przyjemna pozycja na start. Warto też zauważyć, że można w nią grać w 3 osoby (free for all) lub drużynowo na 4 i 6 graczy – przy czym przyznam, że na razie nie miałem okazji przetestować jej w innym wariancie, niż dwuosobowo. To jest jednak docelowa liczba graczy i przede wszystkim pod kątem takich gier po prostu warto Dice Throne rozważyć.

Osobiście polecam i uważam, że nie ma co się szczypać – jeśli szukacie prostej, a jednocześnie przyjemnej turlanki dla 2 osób warto zainwestować w battle chest Dice Throne. Jeśli nie jesteście pewni, można też na początek wziąć jeden albo dwa zestawy – przy czym docelowo i tak pewnie dokupicie resztę. Kampania crowdfundingowa trwa do 24.03 i jest dostępna pod tym linkiem.

DT6

Grzesiek

Grzegorz Szczepanski