Robin z Locksley, czyli wyścig złodziei – recenzja

Gry dwuosobowe zawsze przykuwają moją uwagę; często gram z mężem, więc dbam, żeby mieć na półce wybór tytułów dobrze spisujących się we dwójkę. Właśnie dlatego nowa gra Uwe Rosenberga, Robin z Locksley, wydana w Polsce przez wydawnictwo Moria Games, zainteresowała mnie od razu. Jej dodatkowym atutem było nawiązanie do jednego z moich ulubionych bohaterów dzieciństwa, Robin Hood’a.

Robin z Locksley to taktyczny wyścig, w którym dwójka graczy, skacząc po planszy pionkami przypominającymi konie szachowe, kolekcjonuje skarby, by zostać okrzykniętym księciem złodziei.

Informacje o grze



Autor: Uwe Rosenberg
Wydawnictwo:
Moria Games
Liczba graczy:
2
Czas gry:
15-30 minut
Wiek:
8+
Cena:
ok 80 zł

Pudełko pełne skarbów

Obrazek z okładki pudełka Robina z Locksley przywodzi na myśl ilustrowane baśnie, a kafelki łupów, które znajdziemy w środku, są efektowne i kolorowe, niczym skarby; całość prezentuje się bardzo ładnie.

Wokół planszy, na kształt ramki, układane są kafle sławy, które tworzą tor wyścigu. Kafelki wybierane są losowo z dostępnej puli, tak więc za każdym razem wyścig jest inny. Kafle poza tekstem lub ikonografią mają wymyślne tytuły, jak “dziesięcina” czy “stary lis”, pomagające zidentyfikować je w instrukcji.

Każdy gracz ma dwa pionki, jeden w kształcie konika, przedstawiający Robina i drugiego “chłopka”, który jest minstrelem.

Robin z Locksley - Uwe Rosenberg - Moria Games

Robin z Locksley na szachowym koniu

Zasady gry można wyjaśnić w kilku zdaniach. Gracze poruszają się pionkami-konikami po planszy 5×5 pól, zbierając kafelki łupów, które są potrzebne żeby przemieszczać minstrela po torze wyścigu. Kafle sławy, z których składa się tor wyścigu, określają wymagania, które musi spełnić gracz, żeby przemieścić minstrela na następne pole. Można również go przekupić płacąc monetę i poruszyć pionkiem bez spełnienia wymagań pola.
Nie ma ograniczenia ilości pól, które można pokonać w jednej turze, tak więc często przeskakuje się o kilka pól na raz, co jest główną częścią taktyki.

Poruszania się pionkiem Robina przypomina ruch szachowego konia, który skacze po planszy na kształt litery L. Kiedy zatrzyma się na kaflu łupu, gracz, do którego należy, zbiera go. Zbieranie kompletów łupów i wymienianie ich w odpowiednim momencie na monety jest jednym z kluczowych mechanizmów w Robinie z Locksley.

Gra kończy się kiedy jeden z minstreli dwukrotnie zrobi pełną pętlę wokół planszy lub drugi raz wyminie minstrela przeciwnika. Ta druga sytuacja nie zdarzyła się nam ani razu i zdaje się być tylko zabezpieczeniem, aby któryś z graczy nie pozostawał bardzo z tyłu i nie próbował pokonać toru na raz, kosztem zebranych monet.

Zarówno pierwsza gra jak i kolejne rozgrywki trwały około 30 minut.

Robin z Locksley - Uwe Rosenberg - Moria Games

Jest dobrze, choć bez fajerwerków

Długo zastanawiałam się, jak ocenić Robina z Locksley; moje odczucia były bardzo niejednoznaczne. Niewątpliwie wzbudził sentyment; jest współczesną wariacją gier mojego dzieciństwa. Wtedy często spotykało się planszówki oparte o poruszanie się pionków po przypominającej warcaby planszy. Lubię prostotę, więc doceniłam nawiązanie Uwe Rosenberga do klasyki, szczególnie, że nieczęsto się teraz do niej wraca.

Podoba mi się, że na koniec gry, nie ma potrzeby dodatkowego liczenia punktów; pierwsza osoba, która po raz drugi zrobi pełen krąg po prostu wygrywa. W tak krótkiej grze to zaleta. Rozgrywka jest do samego końca emocjonująca; jak wykazały rozegrane przez nas partie, zwycięzcę od przegranego dzieliła najczęściej jedna tura.

Niewątpliwą zaletą Robina z Locksley jest modularny tor wyścigów, który sprawia, że każda partia jest inna. Gra ma również drugi, krótszy wariant rozgrywki; ja osobiście nie widzę potrzeby skracania tak krótkiej gry, dla niektórych może to jednak być zaleta.

Postać słynnego księcia złodzieja posłużyła raczej jako inspiracja do stworzenia grafik, niż myśl przewodnia gry, za to trzeba przyznać, że dobrze wkomponował się w tę abstrakcyjną mechanikę. Nie nazwałabym Robina z Locksley grą z klimatem, ale na pewno jest grą, w której temat został dobrze wykorzystany.

Robin z Locksley - Uwe Rosenberg - Moria Games

Robin z Locksley zyskuje z kolejnymi partiami; pierwsza jest jednak dość karkołomna. Ikonografia na kafelkach sławy nie jest jednoznaczna, dużo jest sprawdzania w instrukcji i upewniania się, czy gra się poprawnie. Kiedy już pamiętamy znaczenie symboli, gra przebiega płynnie i robi się nawet całkiem emocjonująco. Tak więc, jeśli grać w Robina z Locksley, to powtarzalnie, żeby nie musieć przypominać sobie zasad.

Grupa docelowa graczy nie jest szczególnie elastyczna. Robin z Locksley powinien sprostać oczekiwaniom lubiących błyskotki młodych Robinów lub Robinek oraz grających z nimi rodziców. Bez wątpienia trafi również na stoły oddanych fanów Uwe Rosenberga, ale tych zachęcać nie trzeba. Dalej jest to już mniej oczywiste; początkujący i średniozaawansowani dorośli gracze raczej w każdej kategorii znajdą coś lepszego. Jeśli ktoś lubi gry oparte o kolekcjonowanie kompletów, to Century Korzenny Szlak, Splendor, czy Sagrada nie dostały godnego przeciwnika, a jako angażująca gra pojedynkowa Robin z Locksley po prostu nie daje rady.

Polska instrukcja Robina z Locksley pozostawia wiele do życzenia, została przetłumaczona niezgrabnie i mało precyzyjnie. Niektóre zdania wymagają powtórnego przeczytania, żeby w ogóle rozumieć ich sens. Wprowadzone w polskiej wersji zmiany ikonografii również nie poszły na dobre; chciałoby się przytoczyć pospolite stwierdzenie “Działa? To nie ruszaj”.

Najbardziej widoczne jest to na kaflu narożnym zatytułowanym “Nottingham” i “Początek”, którego niestety używa się do każdej rozgrywki. Na obu użyto wyrażenia “<1” oznaczającego w matematyce, że liczba lub wyrażenie poprzedzające go są mniejsze od liczby lub wyrażenia następujących po nim — wie to każdy uczeń. Instrukcja wyjaśnia nam jednak, że warunek tego kafla zostanie spełniony jeżeli gracz posiada 0 lub 1 wskazanego zasobu. Oby żaden uczeń nie próbował swoich doświadczeń w graniu w Robina z Locksley wykorzystać na klasówce z matematyki.

Jako ciekawostkę dodam, że w niemieckiej wersji gry, na tym kaflu użyto po prostu słowa “höchstens” oznaczającego “co najwyżej”.

Robin z Locksley - Uwe Rosenberg - Moria Games

Spodziewałam się więcej

Robin z Locksley ma kilka elementów, które mogą się spodobać; jest szybki, kolorowy i dostarcza emocji. Brakuje w nim jednak czegoś świeżego, co sprawi, że chce się zagrać ponownie i wyróżni go spośród wielu innych gier na rynku. Odbioru na pewno nie ułatwia niejednoznaczna ikonografia oraz niezgrabnie przetłumaczona polska instrukcja. Te dwa elementy ostatecznie zaważyły na mojej ocenie. Gdyby oceniała niemieckiego Robina z Locksley byłoby słabe “cztery”, ze względu na błędy w polskim wydaniu, które utrudniają grę, tą edycję ocenię jako mocne “trzy”.

Grę mogę polecić jako planszówkę do grania z dziećmi; jako powtarzalna gra dla dorosłych graczy raczej na dłuższą metę się nie sprawdzi.

Plusy
  • efektowne kolorowe kafle
  • modularny tor wyścigu
  • szybkie liczenie punktów
Minusy
  • myląca ikonografia zmusza do zerkania do instrukcji podczas gry
  • niezgrabnie przetłumaczona instrukcja
  • mało wyróżniająca się rozgrywka

Ocena: 3 out of 5 stars (3 / 5)

Dziękujemy wydawnictwu Moria Games za przekazanie gry do recenzji.

Ewa Struzik

Game Details
NameRobin of Locksley (2019)
ZłożonośćMedium Light [1.88]
BGG Ranking2879 [6.95]
Liczba graczy2
Projektant/ProjektanciUwe Rosenberg
GrafikaMaren Gutt
WydawcaWyrmgold GmbH, Delirium Games, Funforge, Hobby Japan, Moria Games and Rio Grande Games
MechanizmyModular Board, Race, Set Collection and Track Movement
Ewa Struzik