Zagraliśmy w Drugą Edycje Penny Dreadfun – pierwsze wrażenia

Penny Dreadfun 2nd edition
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Redi Games czwórka naszych redaktorów, w tym piszący te słowa, miała okazję zagrać w pierwszy scenariusz Penny Dreadfun (2nd Edition) na platformie Tabletopia. Przyznam, że nasze oczekiwania i obawy były różne. Grzesiek był dość sceptyczny i obawiał się mechaniki podobnej do Talismana. Ewa nie bardzo lubi groteskę, więc oprawa graficzna gry niezbyt jej się podobała. Ja z kolei zastanawiałem się, na ile deklaracje Jacka – autora gry, że druga edycja Penny Dreadfun to tak naprawdę zaprojektowana na nowo, zupełnie inna gra, są zgodne z rzeczywistością. Warto też na początku wspomnieć, że kampania gry ruszy 3 listopada na platformie Kickstarter.

Zasady Penny Dreadfun (2nd Edition) czyli gdzie są kostki?

Po kilkunastu (w porywach do kilkudziesięciu) minutach poświęconych na naukę obsługi Tabletopii i walki z rwącymi się połączeniami, rozpoczęliśmy rozgrywkę. Zasady okazały się bardzo proste, ale zaskoczyły mnie. Gdzieś podświadomie spodziewałem się jednak przygodówki z rzucaniem kośćmi, a tutaj okazało się, że główną mechaniką jest deckbuilding. Każdy z gracz otrzymał swoją postać z dedykowaną jej talią, w której skład wchodziło kilka kart wspólnych dla wszystkich bohaterów i dwie unikatowe. Bohaterowie różnią się od siebie zdolnościami i nastawieniem na określony styl gry. Przykładowo mój Kuba Rozpruwacz dobrze radził sobie w walce,  Alicja z Krainy Czarów była tankiem i mogła wziąć na klatę sporo obrażeń, a Maria Curie Skłodowska biegała po planszy jak szalona używając niedostępnych dla innych skrótów. 

Penny Dreadfun (Second Edition)

Kilka słów o fabule i przebiegu rundy

Historia opowiedziana w Penny Dreadfun (2nd Edition) toczy się w Anglii. Królowa Wiktoria stwierdziwszy, że Imperium Brytyjskie nie ma za bardzo już czego podbijać, postanowiła uczynić z piekła angielską kolonię. Niestety szybko się okazało, że zaczyna ono przenikać do ziemskiego wymiaru a różnorakie kreatury snują się po dzielnicach Londynu. W pierwszym scenariusz naszym zadaniem jest pozamykanie trzech portali, z których owe stwory wychodzą. Musimy tego dokonać w określonej liczbie tur, pamiętając, że w trzeciej rundzie na planszy pojawi się miniboss. 

W swojej turze gracz dobiera karty, następnie je zagrywa, wykonując akcje, zbierając potrzebne zasoby w postaci symbolów na kartach i kolorowych kosteczek przydatnych do odpalania różnych umiejętności i zadawania potworom dodatkowych ran. Jednym z zasobów są pieniądze, za które mogę kupić karty do swojej talii. Większość pól na planszy ma przypisane jakieś akcje, które odpalam również za pomocą kart. Bardzo fajnym smaczkiem są karty wydarzeń, w których gracze zazwyczaj muszą podjąć jakąś decyzję (wybrać, co zrobią), i ponieść jej konsekwencje. Gdy staną na polu z figurką symbolizującą potwora, wybierają z sześciu odsłoniętych kart kreaturę, z którą będą walczyć. Sama walka jest całkowicie policzalna i można się do niej przygotować, chyba, że to potwór nas zaatakuje, a nie my jego. Po wykonaniu wszystkich akcji gracza ciągniemy kartę, która wskazuje w jaki sposób poruszamy figurkami potworów. Jeśli stwór stanie na polu z figurką gracza rozpoczyna się walka. Jeśli na planszy jest boss albo miniboss zawsze porusza się w stronę najbliższego bohatera. 

Wrażenia z rozgrywki

Grzesiek
Do rozgrywki podchodziłem bez specjalnych oczekiwań, pamiętając kampanię pierwszej edycji – wówczas gra nie przyciągnęła mojej uwagi. Jak się jednak okazało, nowa wersja Penny Dreadfun to nie tylko klimatyczna (i ten klimat całkiem kupuję), ale i całkiem skomplikowana gra. Mamy szczyptę deckbuildingu, asymetryczne postaci, zarządzanie zasobami i kilka innych smaczków. Wstrzymam się od oceny (po jednej partii, zwłaszcza online, ciężko powiedzieć coś więcej), ale na pewno mogę powiedzieć, że jest to ciekawy miks mechanik powiązanych z naprawdę nietypowym klimatem – i tylko obawiam się, czy nie jest to wszystko lekko przekombinowane; osobiście jestem fanem “odchudzania” gier z mechanizmów, które dużo komplikują, a nie mają wielkiego wpływu na grę – ale musiałbym zagrać więcej partii i to w inne scenariusze, żeby zbadać wszystkie możliwości Penny Dreadfun.

Ewa

Rozpoczynając grę miałam mieszane odczucia. Jak Krzysiek wspomniał, nie lubię groteski, stąd gra estetyką mnie nie urzekała. Skupiłam się na tym jak przebiega rozgrywka. Spodobało mi się, że od pierwszej tury było intensywnie i od razu coś się działo. Nie lubię mozolnie rozkręcających się gier, tak więc to spory plus. Ciekawa była również podwójna metoda walki z potworami (zbieranie zasobów lub zadawanie obrażeń wprost) oraz to, że obie metody można było dowolnie mieszać. Zaletą była również niesymetryczność; każda postać ma inną mechanikę, inny cel, co prowadzi do innych taktyk. Fajnym bonusem jest, że gra przewiduje możliwość tworzenia własnych scenariuszy przez graczy. To, jeżeli wypali, fajnie angażuje społeczność i przywiązuje graczy do tytułu na dłużej. Co co minusów, groteski nie polubiłam, ale raczej nie polubię nigdy. Nie jestem również pewna, czy gra nie zawiera w sobie zbyt dużego miksu różnych mechanik (deckbuilding, set collection, zarządzanie zasobami itp.). Po rozgrywce czuła mętlik w głowie, ale po jednej i jeszcze niepełnej grze trudno akurat ten element oceniać.
 
Penny Dreadfun Second Edition
 
Krzysztof

Mimo że deckbuilding nie jest moją ulubiona mechaniką, to połączenie budowania talii ze zbieraniem i zarządzaniem surowcami spodobało mi się i nie wydało nadmiernie skomplikowane. Graliśmy zresztą późnym wieczorem, gdy mój mózg słabo przyswaja nowe zasady, a tu po trzech rundach nie musiałem już praktycznie o nic dopytywać.
Patrząc na poczynania innych graczy, rzeczywiście widać, ze każda postać jest inna i ciekawy jestem możliwości wszystkich dostępnych w grze. Bardzo fajnym elementem jest to, że atakując lub będąc zaatakowanym przez potwora mogę dokonać wyboru, z którym z nich walczę. Wybieram jedną z odsłoniętych kart przeciwników biorąc pod uwagę to czy mam szansę go pokonać, jaka nagrodę za niego dostanę oraz ile ran mogę otrzymać. Dzięki temu mogę też pozostałym graczom zostawić te potwory, które sprawią im więcej kłopotów – w końcu graliśmy w trybie półkooperacyjnym – wspólnie zamykaliśmy portale, ale wygrany miał być tylko jeden. Dynamiki rozgrywki dodawało to, że musieliśmy zrealizować cel scenariusza w ciągu określonej liczby rund, dodatkowo po kilku rundach na planszy pojawiał się miniboss, który stanowił naprawdę duże wyzwanie, gdyby doszło do walki z nim.

Podsumowując. Penny Dreadfun (2nd Edition) to:
– proste zasady,
– sporo kombinowania przy budowie talii,
– emocjonujące i szybkie walki
– stopniowo zwiększający się stopień trudności gry – pojawienie się minibossa.
– styl gry definiowany do pewnego stopnia przez postać, która się gra oraz dowolność w rozbudowywaniu talii

Jeśli gra Was zainteresowała, zachęcam do śledzenia kampanii, która rozpocznie się 3 listopada na platformie Kickstarter.

Krzysztof Pilch