Escape Quest. Poszukiwacze zaginionego skarbu. Paragrafowy Indiana Jones. Recenzja

Właśnie otrzymałeś pamiętnik największej odkrywczyni stulecia, niedawno zmarłej Sarah Edson-Taylor. Pamiętnik ten zawiera wiele tajemnic i kryje w sobie klucz do skarbu poszukiwaczki. Jeśli trafił w twoje ręce, niewątpliwie zostałeś uznany za zdolnego do wykonania tej misji… Ale czy staniesz na wysokości zadania? Podróżuj po różnych zakątkach świata śladami Sarah Edson-Taylor, aby znaleźć zostawione przez nią wskazówki i odszukać jej tajemniczy skarb! Uważaj na zastawione pułapki i czyhające niebezpieczeństwa.

W skrócie:

via GIPHY

O autorach: Kaedama to grupa znanych i cenionych autorów gier. W jej skład wchodzą: Antoine Bauza, Corentin Lebrat, Ludovic Maublanc i Théo Rivière. Tym razem zabrali się jednak za coś zupełnie innego. Nie jest to ściśle gra – Escape Quest to połączenie powieści paragrafowej z łamigłówkami w stylu escape room. Przygody, tajemnice i ucieczki z zastawionych pułapek, a do tego wszystkiego solidny trening logicznego myślenia i wyciągania wniosków. Ciekawa fabuła zachęcająca do rozwiązywania kolejnych zagadek i innowacyjna mechanika, która wymaga spostrzegawczości i kreatywnego podejścia.

Informacje o grze



Autor: Antoine Bauza, Corentin Lebrat, Ludovic Maublanc, Théo Rivière
Wydawnictwo: Egmont
Liczba graczy: 1-?
Czas gry: ?
Wiek: 10+
Cena: ok. 32 zł

Wykonanie

Poszukiwacze zaginionego skarbu to niestandardowych rozmiarów książka (większa niż A5). W środku na kolejnych stronach znajdziemy przeróżne zagadki i łamigłówki. Sporym zaskoczeniem są wysokiej jakości ilustracje. Autorzy pomyśleli nawet o zakładkach, które zresztą mają podwójne funkcje.

Pewną ciekawostką (co odróżnia ten tytuł zwłaszcza od Dziennika 29) są podpowiedzi dostępne na końcu książki. Co prawda będziemy musieli przerwać bądź przeciąć strony, ale dalej możemy z nich korzystać wedle uznania. Oprócz tego gra jest całkowicie niezależna i można w nią grać bez żadnych internetowych pomocy (czyli w zupełnym offlinie).

Zasady

Wszystko właściwie znajdziemy w środku i zawiera się w jednym zdaniu: rozwiąż zagadkę, która wskaże ci stronę, na którą teraz masz się udać. Gracz (gracze) podążają śladami Sary Edson-Taylor, szukają wskazówek, przeglądają jej dziennik. Do tego przemierzamy świat, poznajemy, dzięki sugestywnym opisom, kulturę i ludzi. Oczywiście sednem wszystkiego są łamigłówki, które spotykamy co krok. Bez rozwiązania jednej nie pójdziemy dalej. Zresztą nasze rozwiązanie wpływa niejako na fabułę. Odkrywamy coś nowego, zdobywamy jakiś cenny przedmiot etc.

Ciekawym rozwiązaniem są znajdywane po drodze (albo też: odblokowywane) środki lokomocji. Dzięki nim możemy na “głównej” mapie świata przenosić się na kolejne poziomy mapy. Mamy tu więc niejako otwarty świat, choć i tak prędzej czy później będziemy zmuszeni zajrzeć do wszystkich lokacji.

Czy gra jest faktycznie jednorazowa? Tak. Po jednokrotnym rozwiązaniu właściwie nie mamy po co do niej wracać.

Czy książka zostanie w jakiś sposób zniszczona? Co prawda nie chcę za dużo zdradzać, ale można obyć się bez tego. Zamiast wyrywać zakładki, można zostawić je na miejscu. Zamiast pisać cokolwiek (jest nawet na to miejsce na końcu), możemy sporządzić notatki zupełnie osobno. Stąd też książka może być ponownie użyta przez kogoś innego (czy nawet odsprzedana).

Wrażenia

Czy Escape Quest: Poszukiwacze zaginionego skarbu jest warty uwagi? Czy łamigłówki są ciekawe? a może piekielnie trudne?

Łamigłówki są dość ciekawe i różnią się poziomem. Niektóre wydawały mi się aż za proste, niektóre właściwie aż nie do przejścia. W porównaniu z Dziennikiem 29 (pierwszą i drugą częścią) mamy tu trochę niższy poziom. Być może powodem jest też fakt, że odpowiedź będziemy mieli w Escape Questach zawsze przedstawioną jako numer. To trochę naprowadza w rozwiązaniach, ale też spłyca niektóre zagadki. W Dzienniku odpowiedź była słowna, ale była tu duża rozpiętość.

Fabularnie odwiedzanie poszczególnych krajów jest całkiem interesujące. Przyjemnie jest poczytać o odległych zakątkach ziemi, choć nie zawsze opisywane przygody są tak wciągające jak Indiana Jones. Na pewno spory plus należy się za opisy odwiedzanych miejsc, których tak bardzo mi brakowało w Dzienniku 29. Tamta z kolei fabuła zupełnie do mnie nie przemawiała.

Co zaś w przypadku, gdy nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z zagadkami? Czy mamy tu podpowiedzi? Tak, na końcu książki mamy taką możliwość. Co prawda podpowiedź jest dość lakoniczna, ale często pomaga. W Dzienniku 29 mieliśmy dwupoziomowe podpowiedzi, które stopniowo odkrywały odpowiedź (i co jest moim zdaniem ciekawsze). Tu mamy dość prosty model.

Podsumowanie

Escape Quest: Poszukiwacze zaginionego skarbu nie odkryje przed nami nic nowego, ale z pewnością mile zajmie czas. Ja bawiłem się całkiem dobrze, choć część zagadek wydała mi się zdecydowanie za prosta. Być może całość skierowana jest po prostu do mniej wymagającego odbiorcy.

Doceniam fakt wprowadzenia fabuły i opisów z różnych stron świata. Do tego ilustracje robią swoje. Co prawda całość to nie to samo co film czy książka przygodowa, ale mimo to daje pewne odczucie klimatu podróżniczego. Zdecydowanie więc czekam na możliwość zapoznania się z kolejnymi częściami serii Escape Quest. Z samych zapowiedzi wiemy, że klimat każdej z nich będzie zdecydowanie inny: cyberpunk, Salem, hakerzy (?). Ciekawe, co jeszcze się ukaże.

Na koniec pozostaje mi zachęcić do spróbowania swoich sił w poszukiwaniu Sary. Nie jest to może najtrudniejsza gra czy książka Escape Room, ale z pewnością nie każdy oczekuje tutaj wysublimowanego poziomu trudności. Gdybym jednak zaczynał swoje przygody z książkowymi łamigłówkami, to wolałbym zacząć je od Poszukiwaczy zaginionego skarbu, niż (jak to było w moim przypadku) od Dziennika 29. Zagadek może jest mniej, ale mamy tu przynajmniej bardziej wciągającą fabułę czy świetne ilustracje.

 

Plusy
  • ilustracje
  • fabuła
  • temat
  • możliwość gry offline
  • sprytne łamigłówki
Minusy
  • dla wyjadaczy zdecydowana część łamigłówek będzie za prosta

Ocena: 4 out of 5 stars (4 / 5)

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za przekazanie gry do recenzji.

Łukasz Hapka

Łukasz Hapka