Anno Domini 1666 – relacja z rozgrywki

Przedmiotowy tekst stanowi jedynie raport z rozgrywki – pierwsze wrażenia z rozgrywki znajdziecie tu.

Mości Panowie chcecie więc usłyszeć jak naprawdę zginął Wołodyjowski, Hektor kamieniecki, pierwszy żołnierz Rzeczypospolitej?

Pozwólcie, że dziś Wam opowiem jak to naprawdę było, nie tę wersje wśród gminu krążącą – rzekł z przekąsem Zagłoba.

Rok 1666 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. 31 grudnia 1666 roku nagle i bezpotomnie umiera cesarz Leopold I. Konieczne stało się więc wybranie nowego cesarza. Monarchowie europejskich mocarstw: Francji, Rzeczpospolitej oraz Imperium Osmańskiego wysyłają swoich posłów do Wiednia, gdzie odbędzie się elekcja nowego cesarza. Miłościwie nam pasujący wybrał więc drużynę wybitnych chojraków i wysłał ich z tajną misją do Wiednia.

 

Po przybyciu na miejsce otrzymaliśmy wsparcie jednego z ważnych możnych miasta, który w dowód zaufania dał nam swój sygnet. Razem z panem Michałem musieliśmy tylko wrócić do gospody, gdzie czekała reszta kamratów.

 

Zadanie wydawało się proste, ale od początku coś mi śmierdziało w tych wąskich wiedeńskich uliczkach. Na wszelki wypadek postanowiliśmy się więc rozdzielić. Pan Michał jako bardziej postawny, poszedł pierwszy, niemal od razu ruszył za nim jakiś wypachniony francuski typ. Mi zaś mignął pewien zabrudzony wyrostek w łachmanach czający się w cieniach.

Maski szybko spadły z tych zdradzieckich psubratów, gdy młody francuzik znienacka wyciągnął szpadę i zranił Pana Wołodyjowskiego. Michał odskoczył, ja zaś słysząc dźwięk stali zrobiłem się czujny. Nasi w gospodzie również się zaniepokoili.

Nie darmo mówią, że Zagłoba jest sprytny jak lis, ten wyrostek ledwie, próbować ukraść mój pakunek. Na szczęście w porę się zorientowałem, blokując jego niecne knowania. Widzą, że został przejrzany nicpoń po sztylet sięgnął. Na szczęście byłem gotowy, zaś moja szabla sprawniejsza. Może to sławy mi nie przyniosło, ale on pierwszy broń wyciągnął.

Pan Michał zawsze mówił, że w bitwie miejsca się nie wybiera jeno się stoi, gdzie każą. Ruszył więc nieprzyjaciela odciągać i bić. Nagle z zaułka wyłonił się piechur i zza winkla strzelił z muszkietu do Pana Michała. Na szczęście nie każda kula zabija, inaczej by już ludzi nie było na świecie, bo matki by nie nastarczyły rodzić. Kula ledwie drasnęła Pana Michała, a ten jak nie uderzy na żołdaka, jak nie zacznie cudów z szablą wyczyniać, aż przeciwnikowi broń z ręki wypadła a on sam zrejterował.

Nasi w tawernie słysząc strzały, ruszyli do bitwy. Przodem biegł jak zwykle Pan Podbipięta za nim Skrzetuski i Dragoni. Jeden z naszych Dragonów próbował strzelić z rusznicy, jednak w pośpiechu chybił.  Wróg posiłki sprowadził, z zaułka dwóch cudaków w lekkie szaty odzianych wbiegło, Aramisem i Portosem zwanych.

Pan Michał długą już walką zmęczony będąc, z czwartym w kolei przeciwnikiem się mierzy. Wtem haniebnie od tyłu młodziak D’artagnan wołany szpadą go zranił. Widząc szkodę przyjaciela Pan Podbipięta choć sam ciężko raniony, słusznym gniewem kierowany, jak nie zamachnie się Zerwikaturem, tak 2 przeciwników poranił a zaciężnego żołdaka o głowę skrócił.

Trup padał gęsto. Po dłuższej walce, pełnej zmyłek i forteli, Skrzetuski pomścił przyjaciela. pokonując wspólnie z Panem Podbipiętą nie tylko D’artagnana, ale też Portosa.

 

Pewnie zapytacie co w tym czasie ja robiłem? Jak już tłumaczyłem świętej pamięci Panu Michałowi, każdy wiatrak myśli, że grunt skrzydłami machać, a wiecie czemu? Bo ma plewy pod dachem, alias w głowie. Sztuka wojenna także na fortelach polega. Gdy trwała walka, ja powoli przekradałem się do gospody, niosąc prawdziwy pierścień. Tam zaś czekał gołąb pocztowy, który miał zabrać go dalej.

Prawie mi się udało, ale w gospodzie dogonił mnie Aramis. Byłoby ze mną krucho już szpadę miałem na gardle, gdy Pan Podbipięta żywot mój uratował. Zaprawdę zaś powiadam Wam “Ja zaś wolę życie, bo śmierć to na raz sztuka, od której się żadnym dowcipem nie wykręcisz.”.

Pod koniec bitki zostało nas trzech: Skrzetuski, Podbipięta i ja, Francuzów zaś dwóch przeżyło: Atos i Aramis. Już się szykowaliśmy do ostatecznej rozprawy, może i gardło trzeba by było dać zagranicą, lecz nagle wpadła straż miejska w sile wielu szabel i broń złożyć kazała. Cóż było robić usłuchaliśmy.

Mości panowie! Gdybym zaczął wszystko szczegółowie opowiadać, tedy i dziesięciu nocy by nie starczyło, a pewnie i miodu, bo stare gardło jak stary wóz smarować trzeba. Poranek zaś się zbliża więc kończyć wypada. Jak mówił mój przyjaciel Pan Skrzetuski Niemałe to jest ukontentowanie dla żołnierza, gdy darmo gardła nie daje.  Dzięki zaś poświęceniu małego rycerza, pierwszego żołnierza Rzeczypospolitej Pana Wołodyjowskiego – udało nam się pierścień zachować i misje ku chwale Ojczyzny wypełnić.

Robert