Falkon 2017. Relacja.

Falkon… Nie wybierałem się na niego pierwszy raz. Stąd też moje jasno sprecyzowane cele. Planszówki. Żadnych tam prelekcji, cosplayów czy paneli. Wiadomo, mamy tu wszystkiego po trochu, ale przecież nie da się złapać wszystkich srok za ogon. 

Moja sobotnia wizyta na Lubelskich Targach zaowocowała kilkunastoma rozgrywkami, co uważam za spory sukces. Warto tu od razu zaznaczyć, że w porównaniu z rokiem ubiegłym miejsca na games roomie było zdecydowanie mniej. Patrząc na zapotrzebowanie, to naprawdę słaby pomysł. Ale cóż… I kończyło się na tym, że często nie było po prostu wolnego stolika, ludzie z trudem zdobywali wolne krzesła… Hmm… Niby nie pierwszy raz, ale… 

Przejdźmy jednak do sedna, czyli do gier… 

Super Gol!

Na Falkonie były przygotowane wersje maxi ze sporymi matami, chociaż wersja oryginalna mieści się w malutkim pudełeczku. Tak więc przyjemność z grania była naprawdę spora. 

W grze mamy po prostu szybki mecz piłkarski, gdzie poszczególne zagrania, podania i przejęcia są wykonywane za pomocą rzutów kostką. Mamy tu ich całkiem sporo: bliskie i dalekie podania, osobna kostka do przejęć, strzałów na bramkę etc. 

Czasowo – w 5 minut można stoczyć całkiem emocjonujący pojedynek. Jest troszeczkę taktyki, choć niestety i tak wszystko rozbija się o szczęście przy rzutach. Oczywiście jako szybki przerywnik to zdecydowanie kandydat do rekomendacji Zwłaszcza dla fanów piłki. 

Dr. Eureka

Gra być może niezbyt już młoda, ale za to świetna. Roberto Fraga znów w formie. W grze naszym zadaniem będzie tworzenie specjalnych mikstur. Do dyspozycji mamy 6 kulek i 3 fiolki. Poszczególne zadania mamy na kartach. 

Gracze w tym samym czasie starają się jak najszybciej wykonać zadanie. Trudność? W fiolkach są kulki, które są niejako substancjami. Nie możemy brać ich rękami. Wszystko wykonujemy jak na chemików przystało – za pomocą przelewania. Sprawia to oczywiście sporo problemów, zwłaszcza, że po przelaniu wszystkiego układ kulek jest odwrotny. 

Szybkie, dość wymagające, ale też dość wciągające.

Star Realms

Co prawda nie jest to dla mnie zupełna nowość. Trochę już grałem w wersję mobilną. Ale zagrać prawdziwymi kartami i to w dodatku w polskiej wersji – to zupełnie co innego. 

W Star Realms jest wszystko, co lubię w deckbuildingach. Ciekawe połączenia, szybka tura gracza… Do tego mamy tu bezpośrednią interakcję. Naszym celem będzie zmiażdżenie przeciwnika. Strzały więc latają tam i z powrotem. 

Świetnym pomysłem są bazy, które zabezpieczają nas, ale też zostają na “stałe”. Kolejną ciekawostką są moce sojuszu (dodatkowa zdolność, jeśli mamy na ręce kartę konkretnej frakcji) albo moce złomowania – wyrzuć kartę, ale zdobądź za to coś innego. 

Star Realms – prosty, przyjemny, szybki, po prostu świetny. A przy takiej cenie i to w dodatku po polsku – aż żal nie brać

 

Amazonki

Przenosimy się teraz do stoiska Lucrum Games. Amazonki to nowe szaty gry Tempel des Schreckens wydanej przez Schmidt Spiele. Co prawda ogrywaliśmy właśnie niemiecki egzemplarz, ale wydawnictwo już pracuje nad odświeżeniem całego wydania.

Amazonki to gra blefu, w dodatku z ukrytymi rolami. Mamy tu 2 zespoły: łowców skarbów, których zadaniem jest zebrać całe złoto; a także amazonki – które nie chcąc dopuścić do zebrania skarbów zamierzają wysadzić całą świątynię (karty bomb). 

Znamy więc swoją rolę. Znamy swoje karty w danej rundzie. Nie wiemy jednak, czego chcą inni. Podając więc informacje innym, musimy uważać. Na koniec bowiem wszystko może być całkiem inne niż się wydawało. Zwłaszcza gdy gracie z Tomkiem Międzikiem.

Gorączka podziemnej mocy

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że był to najbardziej zakręcony i pomysłowy tytuł ze wszystkich granych na Falkonie. Co tu mamy? 

Każdy z graczy prowadzi 2 drużynę dwóch bohaterów. Każdy z nich posiada swoje startowe statystyki (miecz, magia, spryt, strzały). Każdy z nich odpowiada także jednej naszej ręce (jeden – prawej, drugi – lewej). 

Gra składa się z szeregu rund, gdzie w każdej mamy po 2 potwory na gracza. Wszystkie odkrywamy jednocześnie. Jednocześnie też musimy z nimi walczyć (czy też je zarezerwować). Jak? Wystarczy je klepnąć jedną ręką – czyli jednym z naszych wojowników.

Wszystko dzieje się dość szybko, dobrze więc zweryfikować, czy nasz sąsiad miał aby wystarczająco silnego wojownika, by pokonać “Pudzianbota” czy też “Brudne naczynia”.

Wszystko trwa jakieś 10 minut. Jest sporo śmiechu, zamieszania, ale też niewątpliwie dobrej zabawy.

Rising 5

Szybciutko przenosimy się na stoisko Portalu.

Rising 5 to jedna z ich najnowszych pozycji. Znajdujemy się gdzieś w kosmosie, gdzie gracze wspólnie muszą wykonać pewną misję. Chodzi o odpowiednie ułożenie kamieni runicznych. Dzięki temu świat/planeta/kosmos/… będzie uratowany. 

Mamy tu kooperację, mamy sporo podobieństw do np. Pandemica. Jednocześnie mamy też dodaną aplikację, która losuje nam przyporządkowanie kamieni do gwiadozbiorów. Tu z kolei mamy podobną sytuację do Alchemików. Bez aplikacji raczej nie zagramy. 

Z jednej strony więc “tradycyjna” kooperacja, z drugiej strony łamigłówka w stylu Masterminda. O dziwo, miszmasz uważam za udany. Gra jest przyjemna, płynna, przemyślana, a do tego ładna. 

Bloodborne

Kolejna gorąca nowość. Jak pewnie niektórzy domyślają się po tytule, przenosimy się do mrocznego miasta Yharnam, gdzie jest masa bestii, a więc sporo roboty dla łowców (czy też Tropicieli).

Mechanicznie mamy tu karciankę, trochę zarządzania ręką, trochę zabierania kart… Ważnym elementem jest wybór odpowiedniej broni w danej rundzie. Dystansowa? Biała? Jaki efekt natychmiastowy? 

Mamy tu sporo różnych potworów, z których każdy “działa” trochę inaczej. Za ich pokonanie zdobywamy punkty, ale też nowy ekwipunek do ręki. 

Co jakiś czas nasi tropiciele muszą się porządnie wyspać. Dzięki czemu regenerują całkowicie swoje zdrowie, a także zbierają z powrotem na rękę wszystkie zagrane karty.

Ogólnie – pomysł ciekawy. Szkoda jedynie, że graliśmy w 5. Przy walce z potworami często ostatni gracz nie miał nic do gadania, bo i bestia najczęściej była już ubita. Trochę więc to wszystko się dłużyło. Gdy do tego dodać sporo negatywnej interakcji, trochę losowości (kostki, karty) – wyjdzie dość specyficzna mieszanka, która mi osobiście nie do końca odpowiada. Z pewnością o wiele lepiej zagrać w mniejszym składzie. 5-osobowego zdecydowanie nie polecam.

Board Legends

Board Legends jest grą planszową dla 2 do 6 osób, w której udało się przenieść klimat i emocje znane ze świata gier komputerowych typu MOBA do świata gier planszowych. 

Tyle sam wydawca. A jak jest w rzeczywistości?

Gra wymaga stworzenia dwóch zespołów. Minimalny skład to 4 osoby i w takim właśnie przeprowadziliśmy zapoznawczą rozgrywkę. Szczerze mówiąc po szumnych zapowiedziach spodziewałem się czegoś innego. Ale może zacznę od początku.

Jak już wspomniałem, w 4 graczy tworzymy 2 dwuosobowe zespoły. Plansza ma kształt owalu (elipsy), drużyny rozpoczynają rozgrywkę na jego “końcach”. Głównym celem jest zdobycie bazy (czy też zamku) przeciwnika.

Mechanicznie nie znajdziemy tu niczego odkrywczego. Ruch – 2 pola. Chcesz zwiększyć? Wydajesz dodatkowo punkt akcji. Punkty akcji? Co rundę dostajesz 1. Można je wydawać na przerzuty, zdobywanie czarów etc.

Eksploracja pól polega na pociągnięciu karty. Na jednym rodzaju terenu zbieramy głównie przedmioty (ekwipunek), w dżungli zaś jest mniej bezpiecznie. Większość kart opiera się na wykonaniu testu (rzutu) kostką k20 (np. 1-5 tracisz 4 życia, 6-20 dostajesz punkt akcji i 2 życia).

Walka to kolejne rzuty k20. Ważne, że napastnik nic nie traci w przypadku przegranej.

Mamy tu też cele: indywidualne i grupowe. Zazwyczaj opierają się one na zbieraniu kryształków, wykonywaniu testów, czy po prostu na odwiedzeniu konkretnego pola. Za ich realizację dostajemy punkty zwycięstwa. Dzięki nim “obniżamy” trudność wykonania finalnego testu zamku, ale też usuwamy wieże strażnicze przeciwników.

Zalety? Dość proste zasady, ciekawe grafiki i humor na kartach, w miarę szybka rozgrywka.

Wady? Niestety nic odkrywczego. Feeria losowości. Wchodzę do dżungli – rzut, -4 życia, idę dalej – strata minerału etc. Z kolei na niektórych kartach mamy wszystko dostępne bez testów.

Gra drużynowa? Wygląda niestety mało ciekawie. Element współpracy jest na pewno przy celach grupowych, ale ogranicza się do tego, że gracze muszą znaleźć się w konkretnych miejscach w tej samej turze i coś wykonać. Jednak nawet będąc na jednym polu nie można wesprzeć swojego kompana w walce z przeciwnikiem. Wspierać można się jedynie przy walce z potworami (smokiem czy hydrą)…

Nasza rozgrywka skończyła się szybko. I dobrze. Jak dla mnie bieganie po planszy i zbieranie kryształków to trochę mało, żeby mówić o “udanym przeniesieniu klimatu i emocji…”. Do tego dorzućmy naprawdę sporą dawkę losowości (kostki – czemu, ach czemu k20??; karty). Nie wiem, chyba nie jestem targetem

Top kitchen

Nie miałem wcześniej przyjemności zapoznać się z tym tytułem, więc z ciekawością zasiadłem przy planszy pełnej kostek.

Gracze wcielać się będą w szefów restauracji, których zadaniem będzie realizacja zamówień od klientów. Będziemy więc tutaj zbierać zamówienia, kompletować składniki, by następnie przygotować potrawę (używając patelni !).

Wszystko dość familijne, podlane losowością kostek (żeby zrealizować zamówienie, musimy wyrzucić określoną minimalną wartość).

W 4 osoby zeszło nam dość szybko. Grało się przyjemnie, choć kostki nie każdemu wypadały z takim samym rozkładem. Mimo wszystko w czasie gry możemy wystawić usprawnienia, które nam nieco pomogą.

Ewolucja

Ewolucja to odświeżona wersja “starej” Ewolucji (Pochodzenie gatunków). Poza tym samym pomysłem i mechaniką znajdziemy tu sporo usprawnień w stosunku do pierwotnej wersji.

Mamy więc wodopój, który jest “wspólnym” dziełem. Dokładając niskie lub wysokie karty zapewniamy naszym zwierzętom mniej lub więcej jedzenia. Ważne, że pula ta jest wspólna.

Inne zmiany to wprowadzenie rozmiaru i populacji, które odwzorowujemy na naszych planszetkach. Jeśli zaatakuje nas drapieżnik, zmniejszamy jedynie naszą populację.

Ogólnie gra zmienia się zdecydowanie na plus, choć oczywiście dalej niektórzy mogą narzekać na losowość kart czy mocną interakcję. Ale fani starej wersji powinni być zadowoleni.

Clank!

Czekając na polską wersję od Lucrum Games, udało mi się jeszcze zagrać w wersję oryginalną. Clank! to ciekawe połączenie deckbuildingu i plądrowania lochów. Zagrane przez nas karty nie tylko pozwalają nam dokupić nowe do naszej talii, ale też poruszają naszą postacią na planszy. Zadaniem naszym będzie wejść głęboko do skarbca smoka i nakraść, ile się da. Przy okazji musimy uważać, by nie narobić za dużo hałasu. Mamy tu bowiem bardzo ciekawy element mechaniczny z tym związany. Kosteczki hałasu trafiają do wspólnego worka i od czasu do czasu wyciągamy kilka z nich. Oznaczają one, że smok się wkurzył i kogoś dziabnął. Trzeba więc uważać, żeby za bardzo nie oberwać. Można też próbować regularnie się leczyć.

Dodatkowo ciekawym elementem jest tutaj zakończenie gry, które zależy w zasadzie od graczy. Gdy ktoś uważa, że nabrał odpowiednią liczbę skarbów, wybiera się z powrotem na powierzchnię. Gdy tam dotrze, pozostali mają jeszcze kilka kolejek, by tam dotrzeć. Jeśli za daleko zaszli, nie będą punktowani.

W mojej rozgrywce dwóch graczy zginęło, więc zastanawiam się, czy nie ma zbyt mało możliwości leczenia. Z drugiej strony pewnie za długo siedzieliśmy w podziemiach…

Clank! daje bardzo przyjemną, niezbyt skomplikowaną rozgrywkę, a przy tym sporo możliwości (budowanie talii, różne ścieżki w podziemiach przy zdobywaniu skarbów). Z niecierpliwością będę czekał na polskie wydanie.

Elementum

Kolejna gra od Quantum Games. Tym razem mamy tu dość abstrakcyjną rozgrywkę, gdzie wykładamy karty żywiołów. Mechanicznie mamy tu standardowy draft.

Niektóre karty dają efekty jednorazowe, inne punktują… Można grać na przewagi, można na punktowanie sąsiedztwa. Interakcji niezbyt dużo. 3 rundy (w 3 osoby) mija błyskawicznie (15-20 minut).

Do szybkiego pogrania na koniec dnia w sam raz Chociaż spodziewałem się czegoś ciut cięższego.

 

 

Kilka dodatkowych fotek:

 

Łukasz Hapka

Łukasz Hapka