Wojowoce. Śliwka Żołnierka vs Al Melone. Recenzja
Walczące jedzenie? Pierwsze moje skojarzenie to Food Fight, gdzie zmierzą się frytki z zupą, cheeseburger z pizzą. Tym razem jest o wiele “zdrowiej”. W szranki bowiem staną owoce. Gruszki, melony, banany, jabłka, brzoskwinie, wiśnie, arbuzy… Wybór jest dość duży.
Wojowoce to gra karciana, która składa się z wielokolorowych talii. Dzięki temu wybieramy sobie zestawy i teoretycznie możemy grać zawsze innymi kartami. Mamy tu dość proste zasady, a czas rozgrywki zamyka się w około 30 minutach. Czy to recepta na udaną grę? Zobaczmy.
Spis treści
Informacje o grze
Wydawnictwo: FoxGames
Liczba Graczy: 2 – 6
Czas Gry: ok. 30 minut
Wiek: od 8 lat
Cena: około 40 zł
Kolorowa skrzynka owoców
W niezbyt dużym pudełku znajdziemy sporo kart. Poza nimi oczywiście instrukcja. Są też pomoce gracza!
- Karty – jakość dobra, ilustracje sympatyczne, trochę przypominające kreskówki, opisy wyraźne, ikonografia czytelna
- Pomoce gracza – zdecydowanie bardzo pomocne, mamy tu wykaz i opis wszystkich kart w grze
- Instrukcja – dość obszerna, ale za to pełna przykładów. Dzięki temu właściwie nie ma tu żadnych wątpliwości. Co ciekawe – pełna humoru
Zasady
Zadaniem graczy będzie stworzenie jak najlepiej punktowanego koktajlu. Tworzyć go będą wszystkie wyłożone przez siebie karty.
Każdy owoc (pojedyncza karta) daje konkretną liczbę punktów. Do tego najczęściej ma też swoją zdolność aktywowaną od razu po wyłożeniu. Może to być więc bezpośredni atak na przeciwnika, może być zdolność stała. Efekty są dość proste: zabierz kartę, wymień kartę ze swojego koktajlu na kartę z koktajlu przeciwnika, dobierz dodatkową kartę…
Wszystkie karty-owoce trafiają do tableau (koktajlu). Należy je dodatkowo zgrupować w odpowiednich kolorach. Gdy uda nam się bowiem zebrać w jakimś kolorze przynajmniej 2 karty i mieć ich więcej niż przeciwnik, wówczas zdobywamy kartę bonusową (wartą na koniec 5 punktów).
Wszystko toczy się do momentu, aż pojawi się karta Upał oznaczająca zbliżający się koniec. Należy wtedy zliczyć wszystkie punkty: z poszczególnych kart w koktajlu, z kart bonusowych i z dodatkowych efektów kart.
Co zmienia się wraz z liczbą graczy?
W grze od 2 do 4 osób należy dobrać/wylosować zawsze o jedną talię (kolor) więcej niż liczba graczy. W 5 i 6 osób zawsze gramy kompletem kart.
Wrażenia
Od początku Wojowoce zdobyły moją sympatię. Przede wszystkim dzięki bardzo zabawnym ilustracjom. Dodatkowo autor naprawdę się natrudził, by wymyślić tyle oryginalnych nazw dla owoców, z których każda to swoista gra słowna. Mamy tu więc “Wikingrono”, “Arbuzjanina” czy “Kiwilkołaka”. Oczywiście jest tego znacznie więcej i w czasie gry tworzą się naprawdę śmieszne sytuacje i powiedzonka.
Gra nie jest zbyt trudna. Tura gracza to najczęściej zagranie karty i aktywowanie jej efektu. Oczywiście na początku będziemy musieli przyswoić sobie działanie poszczególnych owoców (i przeczytać cały tekst z karty), ale z czasem jest zdecydowanie szybciej.
Wady? Specyficznie dobrane talie (kolory) w mniejszą liczbę graczy mogą niestety nie grać ze sobą. Może się okazać, że efekty powodują tylko stratę kart, a nie ich zyskiwanie. Jeśli więc każdy będzie zaczynał kolejkę z 2 kartami na ręku… no cóż… zabije to zupełnie rozgrywkę. Wiadomo, przy 5 i 6 osobach nie ma zupełnie tego problemu, ale niech tylko przyjdzie nam ochota, by zagrać we 2. Wtedy właściwie nie wiadomo, co się trafi. Oczywiście, gdy jakiś zestaw nam nie pasuje, możemy po prostu dobrać sobie sensowniejszy, ale trzeba wtedy kilka rozgrywek. Szkoda, że instrukcja tego w żaden sposób nie normuje (np. “… gdy grasz we 2 osoby, użyj takich zestawów …”).
Inna sprawa to oczywiście interakcja… We 2 osoby właściwie będzie cios za cios. Nie ma nikogo innego, więc po prostu gracze będą wzajemnie się okładać. Ciekawiej oczywiście będzie, gdy do gry siądzie więcej osób. Mamy wtedy większe pole do popisu. Często mamy wtedy tradycyjne bicie lidera, ale dzięki temu wszystko się “wyrównuje”.
Mamy tu bowiem inny tradycyjny problem – losowość. Czasem dobierzemy coś bardziej sensownego, czasem mniej. Szkoda, że nie ma tu za dużo możliwości, by cokolwiek zrobić ze “złymi” kartami. Trzeba jedynie czekać na lepsze karty. Podobnie z kartami obrony – komuś trafią one od razu na rękę, ktoś inny nie zobaczy żadnej przez całą grę.
Wróćmy jeszcze na chwilę do interakcji. Wojowoce to gra wyjątkowo nią nasycona. Większość kart to karty ataku, które kierować będziemy w konkretnego przeciwnika. Ci, co nastawiali się na spokojną grę rodzinną, mogą być więc zaskoczeni.
Zbyt dużo strategii tu nie znajdziemy, ale pozwolę sobie na prostą obserwację: rób co możesz, by zawsze mieć na ręce kartę obrony (Superbanan, Wiśniorro…). Inni gracze i tak prędzej czy później skierują na ciebie atak.
Podsumowanie
Z Wojowocami trzeba uważać! Walka jest tu naprawdę zażarta. Interakcja jest mocno negatywna. Choć może ilustracje wskazywałyby co innego…
Poza tym gra jest ciekawie i z humorem zilustrowana. Rozgrywka jest dość płynna (i zamyka się w pudełkowych 30 minutach), a różnorodne talie pozwalają na sporo ciekawych kombinacji. Szkoda jedynie, że instrukcja nie podpowiada gotowych zestawów, dzięki którym nie byłoby dłużących i zacinających się rozgrywek 2-3 osobowych.
- proste zasady
- płynna rozgrywka
- czytelna ikonografia
- sympatyczne ilustracje
- mało oryginalna mechanicznie
- sporo negatywnej interakcji
- tradycyjna losowość karcianki
- w 2 i 3 osoby możliwe zacinanie się gry (np. poprzez mało kart na ręce)
- losowanie talii może powodować mało zgrywające się zestawy
Ocena: (3 / 5)
Dziękujemy wydawnictwu FoxGames za przekazanie gry do recenzji.
Łukasz Hapka
- Tuki – kto będzie szybszy? Recenzja - 6 grudnia 2024
- Dunder albo kot z zaświatu – gdzie dojdziemy śladami niezwykłego kota? Recenzja - 4 grudnia 2024
- W mroku wieży. Recenzja gry książkowej - 10 września 2024