Sprawa Czarnej Walizki.
Escape Room jest dość specyficzną rozrywką. Grupa znajomych zostaje zamknięta w pomieszczeniu, z którego próbuje wydostać się w określonym czasie. Żeby tego dokonać musi rozwiązać umieszczone w pokoju zagadki. Pokoje, a więc i zagadki, różnią się przede wszystkim tematem przewodnim – czy to laboratorium, porachunki mafijne, czy też zombie apokalipsa – jednak ucieczka zawsze wymaga spostrzegawczości i logicznego myślenia. Staje się to coraz popularniejszą formą rozrywki. Jak grzyby po deszczu pojawiają się kolejne takie miejsca, a ja jako fan zagadek i wszelkiego rodzaju powieści czy filmów detektywistycznych z wielką przyjemnością je odwiedzam. Nic dziwnego, że nowe miejsce na mapie Krakowa – Smart Club BrainBurg – nie umknęło mojej uwadze. BrainBurg jest jednak czymś innym niż zwykły Escape Room. W swojej ofercie (którą sami określają jako Menu) mają przede wszystkim sesje z Mistrzem Gry – gry planszowe, seriale planszowe, gry fabularne i specjalności. Oczywiście najchętniej zajrzałam do ostatniego działu i padło na Czarną Walizkę.
Od razu zaznaczę, żeby nikt nie miał nawet najmniejszych wątpliwości – ta recenzja, relacja, czy jakby jej nie nazwać, jest wolna od spoilerów. Tak, żeby każdy, kto tylko ma ochotę i możliwość mógł sam podjąć próbę “ucieczki”.
BrainBurg znajduje się w obrębie Starego Miasta, w jednej z kamieniczek. Przy wejściu przywitał nas Mistrz Gry i zaprosił do sali. Ciemne pomieszczenie zawiera kilka stołów, nad którymi znajdują się lampki. Światło pada tylko na blaty, co dodaje otoczeniu aury tajemnicy. Zostaliśmy posądzeni przy jednym ze stołów, odgrodzonych od reszty sali żółtą, policyjną taśmą. Mistrz Gry wręczył nam zamkniętą walizkę i brązowa kopertę, a sam, po przedstawieniu zarysu sytuacji, usiadł wygodnie do lektury Księgi wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa. To, że siedział przy nas miało swoje dobre i złe strony. Przede wszystkim, gdy próbowaliśmy coś zepsuć, albo zbyt oddalaliśmy się od sedna sprawy, mniej lub bardziej delikatnie próbował nas naprowadzić na właściwy trop. Sądzę, że gdybyśmy kompletnie zabłądzili, moglibyśmy zgłosić się o podpowiedź. Pomagał też, gdy to sprzęt zawodził i zamek po prostu nie chciał przeskoczyć, chociaż kod wpisany był poprawny. W porównaniu z klasycznymi Escape Roomami była to przyjemna odmiana – tam nie zawsze wszystko zostanie wychwycone przez osobę przy kamerce. Jednak z drugiej strony czasem podrzucał nam błędne tropy, co kosztowało nas dobrych kilka minut szperania. Wracając jednak do zagadki. Sytuacja przedstawiała się następująco: jesteśmy zakontraktowanymi detektywami (umowa o dzieło), którzy mają pomóc zarobionym inspektorom odnaleźć szaleńca i przetrzymywanych przezeń zakładników zanim upłynie godzina. Nie do końca wiadomo było co wydarzy się, jeśli nie zdążymy na czas, jednak można było się spodziewać, że nie będzie to nic dobrego. Ochoczo wzięliśmy się do roboty – w końcu nic tak nie motywuje jak umowa o dzieło, deadline i szaleniec. Poniżej znajdziecie zdjęcie listu znalezionego w kopercie. To wszystko, co mogę pokazać, nie łamiąc obietnicy powstrzymania się od spoilerów, przejdę więc do wrażeń…
… które są bardzo pozytywne. To prawda, pierwszą rzeczą jaka się nasuwa, jest w pewnym sensie skromność całego zadania. Tylko jeden stolik, plus walizka i koperta, a nas była tam czwórka! Czy to nie jest trochę mało? Przecież inne Escape Roomy to pokój, czasem nawet dwa, wypełniony po brzegi wskazówkami, mniej lub bardziej pomocnymi, często mocno mylącymi. Z tego względu podeszliśmy do Czarnej Walizki lekko protekcjonalnie i na luzie – przecież jest sporo czasu, ile zagadek może się zmieścić w tak ograniczonej przestrzeni? Nic bardziej mylnego! “Uciekliśmy” na 40 sekund przed deadlinem! Walizka zawiera w środku tyle zagadek, co niejeden pełnowymiarowy Escape Room. I zdecydowanie są to zagadki trudne, spójne, nastawione nie tylko na liczenie, czy wyszukiwanie danych, łączenie faktów, ale także testujące w pewnym sensie kreatywność. Mistrz Gry szczycił się wręcz, że tworząc zagadki celują w brak możliwości wygrania, co wiele może powiedzieć o tym dla kogo ta rozgrywka jest kierowana. Bardziej niż Escape Room nastawiają się na klientów chcących pogłówkować, wręcz pomęczyć, niż pobawić się w poszukiwanie skarbów.
To, że Czarna Walizka nie zajmuje tyle przestrzeni, pozwala BrainBurgowi na szafowanie miejscem, prowadzenie w jednym i tym samym pokoju wielu różnych zagadek, czy zmodyfikowanych planszówek z Mistrzami Gry. Więcej – w momencie, gdy my męczyliśmy się w pocie czoła nad naszą zagadką, w drugim końcu pokoju odbywała się sesja RPG. I nikt nikomu nie przeszkadzał. Nie wiem jak by się to sprawdzało przy większej liczbie grup, ale podobno przy większym obłożeniu wyciągają parawany. Nie dość, że jest to spora oszczędność miejsca (przez co cena jest mocno konkurencyjna), to jeszcze zapewnia możliwość sporej różnorodności. W innych Escape Roomach możemy podejść do dwóch, trzech różnych zagadek, polecić znajomym i tyle. Jak cudowne, klimatyczne by nie były, nie mają sensu przy kolejnym podejściu. W przypadku Walizki oczywiście też nie podejdę znowu do tej samej zagadki, jednak ma być już niebawem ciąg dalszy. Poza tym jest jeszcze wiele innych specjalności na które można się skusić.
Oczywiście, ograniczenie przestrzenne ma swoje minusy. W przypadku Czarnej Walizki klimatycznie było fajnie – detektywistyczne śledztwo, analizowanie dowodów odbywać się przecież może w takich warunkach – jednak nie każdy temat można obronić w tak ograniczonej przestrzeni. Druga kwestia to sprawa braku możliwości poszukiwania różnych technicznych rozwiązań – bardziej skomplikowanych zamków, ciekawych przejść, ukrytych przestrzennie podpowiedzi, laserów – operowania tym, co znajduje się w pomieszczeniu. Jasne – nie tracimy czasu na latanie po pokoju, niemniej ta bieganina, poszukiwanie i przeszukiwanie ma swój klimat. Dzięki temu możemy lepiej wczuć się w sytuacje, bardziej wejść w rozgrywkę. O ile jest to bardzo fajna przygoda, BrainBurg na innych polach sporo zyskuje. Głównie poziomem trudności (mają zagadkę jeszcze przez nikogo nie rozwiązaną – challenge accepted!) ale także różnorodnością. Stąd absolutnie odwiedzę to miejsce jeszcze nie jeden raz I każdemu, kto chce się zdrowo intelektualnie namęczyć serdecznie polecam. Zwłaszcza, że chodzą słuchy, iż planują otwierać swoje lokale również w innych polskich miastach.
Ocena: (5 / 5)
Dziękujemy Smart Club BrainBurg za świetnie spędzony czas.
Spora część zdjęć pochodzi z ich facebooka, którego warto odwiedzić, by uzyskać więcej szczegółów.
Krystyna Owsiak
- Ogródek, czyli tetris na rabatkach. Recenzja - 15 września 2017
- Owce na wypasie, czyli co się dzieje na dziurawych łąkach. Recenzja - 22 marca 2017
- Szalone Wózki, czyli brawurowa gonitwa. Recenzja - 22 lutego 2017