Top 10 małych gier tzw. fillerów
W mojej kolekcji gier fillery mają niezagrożoną pozycję. Bardzo często zabieram je na spotkania z różnymi grupami planszówkowymi, bo sprawdzają się na nich świetnie. Wciągają i odprężają, dając przy tym poczucie przyjemnego, lekkiego wysiłku umysłowego. Na hasło „sprytny filler” jestem wyczulona, niczym pies na smakołyki
Czym są w takim razie gry typu „filler”, określane także przez niektórych chwilerami? Terminem tym nazywane są te gry planszowe bądź karciane, które cechują się stosunkowo krótkim czasem rozgrywki i prostymi zasadami, a przy tym posiadają niewielki gabaryt i zazwyczaj mają przystępną cenę. Potrafią one wciągnąć w planszówki nowe osoby, a i wyjadacze chętnie po nie sięgają, jako przerywnik między cięższymi tytułami.
Poniżej przedstawiam wam moje top 10 fillerów. Przy ich wyborze kierowałam się trzema kryteriami:
- kompaktowe pudełko, które można z łatwością wrzucić do plecaka
- czas trwania ok. 20 – 40 minut
- można w nią zagrać w więcej niż 2 osoby
(klikając w tytuł gry przeniesiecie się do jej profilu w serwisie BGG)
1. Biblios
Mój niekwestionowany król fillerów. Pokochałam tę grę od pierwszego zagrania i mimo naprawdę wielu partii na koncie wciąż nie mam dość. Fabularnie wcielamy się w rolę opata kierującego średniowiecznym klasztorem gromadząc święte księgi i cenne manuskrypty. Tak, tematyka nie jest porywająca, ale nie martwcie się, jest ona zupełnie niewyczuwalna.
Biblios to świetne połączenie mechaniki zbierania setów z blefem i licytacją. W pierwszej fazie gry budujemy rękę z kart występujących w pięciu kolorach i z różną wartością. Do każdego koloru przypisana jest jedna kość k6. Ciągnąc karty z talii mamy decyzję: czy zachować ją dla siebie, wystawić do wzięcia przeciwnikom, czy odłożyć zakrytą na stos do licytacji. Trzeba obserwować, jakie karty biorą rywale i pamiętać co już zeszło. Część kart przechodzi na drugą rundę, w której to będziemy je licytować. Częściowo wiemy, czego się spodziewać w stosie, bo w końcu sami odłożyliśmy tam kilka kart. Dodatkowo kartami akcji przekręcamy wyniki na kościach, które to są w zasadzie punktami zwycięstwa, gdyż na koniec gry najwyższa suma z każdego koloru będzie tyle warta, ile pokazuje dana kość.
Jest losowość, ale nie irytująca, bo w drugiej fazie gry może się sporo zmienić, gdyż płacimy albo gotówką, albo odrzucaniem kart z ręki. Gra skaluje się bardzo dobrze, jest miejsce na drobną strategię, blef i przewidywanie jakie kolory zbierają przeciwnicy. A do tego pudełko w formie książki na magnes bardzo ładnie prezentuje się na półce
2. Red7
Lucrum Games, polski wydawca tej karcianki, reklamuje ją jako wielką, małą grę i powiem wam, że to nie przechwałki. Niepozorne pudełko z kolorowymi kartami, na których znajdziemy cyfry od 1 do 7 podbiło moje serce. Temat jest zupełnie z boku, bo Red7 to przede wszystkim prosta, ale dająca dużą satysfakcję z kombinowania mechanika. Zagrywając kartę z ręki przed siebie lub na tzw. paletę z regułami (bądź i tu i tu) musimy na koniec swojego ruchu wygrywać zgodnie z obowiązująca na stole zasadą. Zasady w trakcie gry się zmieniają, kart nam z ręki ubywa, więc dobrze je rozsądnie zagrywać, aby zbyt szybko nie odpaść. I tak gramy do określonej liczby punktów.
Gdy wariant podstawowy nam się ogra, możemy grać wariant zaawansowany, który potrafi nieźle wykręcać mózg Jak to w karciankach bywa, Red7 jest nieco losowy, ale mi to zupełnie tu nie przeszkadza. Podoba mi się to, iż Red7 nie udaje, że jest o czymś. To czysta mechanika, dla niektórych może zbyt sucha, ale dla fanów małych karcianek ze sporą dawką kombinowania – pozycja obowiązkowa.
3. Trucizna
Gra z cyklu 'Dr. Knizia w formie’. Przygotowujemy trzy rodzaje eliksirów w oddzielnych kociołkach, do których co jakiś czas ktoś dolewa tytułowej trucizny. Problem w tym, że kociołki mają ograniczoną pojemność 13 litrów i kto ją przekroczy, będzie zmuszony wypić całą zawartość.
Mechanicznie: mamy talię kart w czterech kolorach i wartościami 1, 2, 4, 5, i 7. Każdy z graczy otrzymuje na rękę losowo kilka kart i w swojej turze musi dołożyć jedną z nich na środek stołu do jednego z trzech stosów zgodnie z jej kolorem. Czwartym, zielonym kolorem jest trucizna i ją można dołożyć gdziekolwiek. Cała trudność polega na zarządzaniu ręką, w taki sposób, aby dodając kartę nie przekroczyć liczby 13, gdyż konsekwencją jest zebranie całego stosu tych kart jako punkty ujemne. Na koniec każdej rundy mamy punktowanie: osoba, która zebrała najwięcej kart w danym kolorze nie liczy za nią punktów ujemnych, pozostałe karty warte są minus 1, a każda trucizna minus 2.
Prostota zasad, możliwość drobnej negatywnej interakcji, zapamiętywanie, jakie karty już zeszły i obserwowanie, który kolor zbierają przeciwnicy to gwarancja przyjemnego spędzenia czasu.W tym roku wydawnictwo G3 poczyniło reedycję tego tytułu odświeżając nieco grafiki. Dodając do tego bardzo przystępną cenę, aż grzech nie zaopatrzyć się w tą sprytną karciankę.
4. Niet
Tytuł z rodziny karcianek z mechaniką trick-taking. Nie wiem, co grafikowi siedziało w głowie przy tworzeniu ilustracji, ale ich oryginalność mi się podoba. Tematu gry tak naprawdę nie ma, bo Niet to 100% świetnej mechaniki zbierania lew (bitek). mamy karty z wartościami od 1 do 13, w czterech kolorach. Na początku każdej rundy eliminujemy na wspólnej planszy zasady, które nam nie odpowiadają, aż zostanie pięć niezakrytych, które to będą obowiązywać w danym rozdaniu. Obserwując, co gracze zakrywają, a co nie można snuć przypuszczenie, jakie karty mają na ręce. Jest to o tyle istotne, że w Nieta gramy podzieleni na drużyny, które to w każdej rundzie są wybierane na nowo. Mechanicznie jest prosto: musimy zagrać kartę do koloru karty wystawionej przez pierwszego gracza; jeśli nie mamy już tego koloru na ręce wykładamy dowolną kartę, a najwyższa z nich pozwala zebrać wszystkie pozostałe jako tzw. lewę. Trzeba wyczuć jakie karty mają inni na ręce, śledzić co już zeszło i umiejętnie zarządzać swoimi kartami wyciągając w odpowiednim momencie atu lub super atu. Świetna gra dla wszystkich fanów klasycznych karcianek. (Drobna uwaga – 30 minut na pudełku to lekkie przekłamanie, bo granie określonej w instrukcji liczby rund trwa dłużej. Osobiście gram zawsze tyle rund, ilu jest graczy, wówczas 30-45 minut jest jak najbardziej realne:))
5. Seria Mystery Rummy
Cała seria oparta jest mechanicznie na klasycznym remiku. Dodatkowo każda gra z tej serii tematycznie nawiązuje do historycznych wydarzeń i postaci częstokroć o kryminalnej przeszłości. Mamy Kubę Rozpruwacza, Ala Capone, uciekinierów z więzienia Alcatraz czy morderstwo Edgar Allan Poe. Grałam dotychczas w wersję z Alcatrazem oraz mechanicznie powiązaną z serią Mystery Rummy grę Wyatt Earp. Naszym zadaniem jest w taki sposób zarządzać kartami w ręce, aby pozbyć się ich jako pierwsi. W tym celu zbieramy sety według kolorów, za które możemy zdobywać punkty. Każdy z tytułów z tej serii nieco się różni od siebie, ale ich istotą jest efektywne zarządzenie ręką. Proste zasady i bardzo przyjemna rozgrywka.
6. Na sprzedaż
Szybka i niemłoda już, bo prawie 20-letnia gra, w której w ciągu 15-20 minut kupimy kilka różnych domów, aby później je dobrze sprzedać. Nowa edycja przyniosła ze sobą bajecznie piękne grafiki, na które przyjemnie się patrzy podczas pierwszej fazy gry, czyli licytacji. Z talii 30 kart, z cyframi od 1-30, po kolei wystawionych jest tyle kart, ilu mamy graczy. Cały myk licytacji polega na tym, iż osoba, która spasuje bierze ze stołu kartę o najniższym numerze, ale za co połowa licytowanej kwoty do niej wraca. Ostatnia osoba weźmie kartę z najwyższą wartością, ale będzie zmuszona oddać pełną licytowaną kwotę. Trzeba umiejętnie gospodarować monetami, bo są one jednocześnie punktami zwycięstwa. Nie zawsze warto toczyć zacięty bój o wysoką kartę, bo paradoksalnie z niższą cyfrą też możemy co nieco zarobić. W drugiej fazie gry będą wystawione losowo karty czeków z różnymi wartościami. Na raz wybieramy jedną kartę z ręki, kto zagra wyższą zbiera najwyższy czek etc. Trzeba dopasowywać zagrywaną kartę do układu czeków i dobrze jest pamiętać, jakie karty mają na ręce inni gracze.
7. List miłosny
Nie ma chyba wśród planszówkowiczów osoby, która by nie grała w tej tytuł albo choćby o nim nie słyszała. 16 kart, które udowodniło, że tzw. mikrogry mogą być hitem. Po sukcesie wersji z księżniczką powstało co najmniej kilka innych tematycznych wersji (osobiście posiadam wersję z Batmanem i w nią najczęściej grywam).
Gra bazuje na kartach ze zdolnościami specjalnymi postaci, które musimy 'odpalić’ przy zagraniu jej na stół. Jedna runda trwa kilka minut, a wygrywa ją osoba, która pozostała w grze i ma na ręku kartę z najwyższą cyfrą. Potrzebna jest odrobina dedukcji, ryzyka i szczęścia. Choć można Listowi Miłosnemu zarzucić losowość i powtarzalność, to ja partii nigdy nie odmówię. Tytuł ten rewelacyjnie sprawdza się w podróży albo w czasie przerwy w pracy
Powiedzenie „kupować kota w worku”, czyli bez dokładnego sprawdzenia, w ciemno, ma średniowieczny i dość brutalny rodowód (jeśli chcecie o tym poczytać, to kliknijcie – tutaj). Na szczęście w grze Friedemanna Friese graficznie wszystkie koty są na swój sposób urocze i nic złego im się nie stanie. Zastosowana mechanika licytacji świetnie tutaj pasuje do tematyki. Każdy z graczy ma na ręce ten sam zestaw kart, wśród których mamy wartości dodatnie i ujemne oraz małe i duże psy. Do wspólnej puli każdy po kolei dokłada jedną, zakrytą kartę i zaczynamy licytację całego kompletu. Gdy ktoś spasuje zabiera z powrotem gotówkę, ale odkrywana jest kolejne karta, więc pozostałe osoby mają już większą informację i decyzję, czy ryzykować dalszym licytowaniem, bo wszak nadal nie wiadomo, czy przypadkiem kolejne karty nie kryją wartości minusowych. Zebrane karty to oczywiście nasze punkty zwycięstwa. W Felixie jest miejsce i na odrobinę blefowania i na podejmowanie ryzyka, a do tego ta przeurocza tematyka
9. Archaeology: The New Expedition
Pierwsza edycja tej niewielkiej karcianki została wydana kilka lat temu i gdy trafiła na mój radar okazało się, że jest już nie do kupienia. Na szczęście w ubiegłym roku pojawiła się jej reedycja z nieco rozszerzonymi zasadami i poprawionymi grafikami. Jak łatwo się domyśleć, w Archaeology wcielamy się w rolę archeologa poszukującego w Egipcie starożytnych cennych artefaktów, aby je później sprzedać z dużym zyskiem do muzeum. Praca archeologa jednak nie należy do najbezpieczniejszych, gdyż czyha na nas złodziej, a wykopaliska nawiedzają burze piaskowe. Mechanicznie jest to zbieranie setów w czystej postaci. Im więcej mamy kart danego rodzaju skarbu, tym więcej da on nam punktów, gdy zdecydujemy się go sprzedać. Musimy odpowiednio zarządzać kartami na ręce, wymieniać je z towarami na rynku i w odpowiednim momencie zdecydować się na sprzedaż, bo niezapowiedziane nadejście burzy piaskowej może zniweczyć nasze plany.
Młodszy brat klasycznego już Banga. Kościana wersja została nieco okrojona, ale dzięki temu rozgrywka jest bardziej dynamiczna, nie dłuży się i nawet jeśli zostaniemy wyeliminowani nie musimy czekać wieczności, aż reszta graczy dokończy partię Mechanika ukrytych ról, czyli to co bardzo lubię w planszówkach, została na miejscu, więc ponownie wcielamy się w szeryfa, zastępcę szeryfa, bandytów lub renegata i próbujemy wydedukować, kto jest kim. Dodatkowo każdy losuje kartę postaci, która determinuje poziom życia oraz opisuje pasywną zdolność. Turlanie kośćmi jest bardzo przyjemne i wyzwala emocje podobne do tych w Potworach w Tokio – mamy decyzję, czy przerzucamy kości, czy zostawiamy, to co wypadło. Nie wszystkie wyniki na kościach są dla nas korzystne (możemy np oberwać strzałą od Indian), więc jest zarządzanie ryzykiem. Zanim malkontenci zaczną narzekać na losowość, jedna partia dobiega końca, a pozostali gracze mają chęć na rewanż.
Lista nie jest oczywiście zamknięta, bo nadal w kilka starszych, ciekawie wyglądających tytułów nie miałam okazji zagrać (m.in. 23, Arboretum, Sticheln, Stichling, Byzanz, Dead drop, Seven7s), a na rynku pojawiają się kolejne małe gry do ogrania.
Znacie jakieś inne fillery, które warto posiadać w swojej kolekcji? Dajcie znać w komentarzu
- Zombiaki Ameryki.Podróż (prze)życia. Recenzja - 2 grudnia 2016
- Via Nebula. Recenzja - 9 września 2016
- The King is dead. Recenzja - 6 września 2016