Hot Tin Roof – w pogoni za rybą. Recenzja
„W starożytności koty były czczone jako istoty boskie; do dziś o tym pamiętają”. – Terry Pratchett
Patrząc na niesłabnącą popularność kotów w kulturze i w naszym codziennym życiu (wystarczy tylko spojrzeć, ile jest o nich filmików w internecie!), nie można się z Pratchettem nie zgodzić. Kocia moda nie omija oczywiście również gier – warto przypomnieć o kickstarterowej kampanii Exploding Kittens, która zebrała… ponad 8,5 mln USD. W wybuchające kicie nie grałem i chyba nie zamierzam, ale w moje ręce trafiła inna gra o futrzastych czworonogach. Bohaterka dzisiejszej recenzji, Hot Tin Roof, wydana została przez Mayfair Games i jest dziełem Leo Coloviniego. Choć jest to autor dosyć płodny, nie miałem wcześniej okazji zagrać w inne jego tytuły. Czy Hot Tin Roof jest tytułem, który sprawi, że sięgnę po inne gry włoskiego designera? Odpowiedź w recenzji!
Spis treści
Pokaż kotku, co masz w środku!
Hot Tin Roof mieści się w średniej wielkości pudełku i mimo braku wypraski elementy (w woreczkach strunowych) wcale nie mają dużo miejsca do przewalania się. Oprócz przedstawiającej miasteczko nocą planszy i instrukcji w środku znajdziemy naprawdę dużo kartonowych „biletów”, czyli kocich tras i sporo mniejszych żetonów (podwórek, mostków oraz rybek). A do tego najfajniejszy gadżet, czyli drewniane „catple” w dwóch wzorach. Wszystkie elementy są wykonane dobrze, jednak ich kolorystyka jest mocno nietrafiona. Gracze mogą wybrać koty pomarańczowe, beżowe, szare i czarne, i o ile same pionki się nie mają prawa pomylić, o tyle przypisane do nich żetony nie pasują. Do tego wszystko zlewa się z planszą – nie wiem, czy dobrze widać to na zdjęciach, ale efekt na kolana nie rzuca i gra byłaby koszmarem dla daltonistów.
Pierwsze koty za płoty
Hot Tin Roof pozwala na zabawę w 3 lub 4 osoby, a jedna rozgrywka trwa nie dłużej, niż godzinkę. W jej trakcie naszym zadaniem będzie zebranie jak największej liczby puszek z sardynkami, które stanowią kocią walutę. W tym celu będziemy dobierać płytki z kocimi trasami i następnie tak przeprowadzać nasze futrzaki, żeby mogły się spotkać na jednym z podwórek. Należy jednak przy tym pamiętać, że koty to stworzenia silnie terytorialne i przepuszczą nas przez swoje tereny tylko pod warunkiem uiszczenia opłaty w rybkach. Partia kończy się w momencie zrealizowania przez któregokolwiek z graczy 10 lub 12 (w rozgrywce 4-osobowej) połączenia.
Podczas swojej tury najpierw musimy opłacić ruch 5 puszkami sardynek, kładąc po jednej na polach akcji. Z tych ostatnich dostępne są: dobranie nowej trasy x3, zbudowanie kładki lub zajęcie podwórka. Wykonując daną czynność, jednocześnie dostajemy wszystkie zebrane na jej polu rybki. To rozwiązanie sprawia, że nawet jeżeli np. nikt nie chce przez jakiś czas dobrać jednej z tras, to w końcu ktoś się przełamie, bo liczba puszek na danym polu okaże się naprawdę warta ryzyka. Na koniec ruchu możemy przesunąć jednego lub więcej naszych kotów po połączonych ze sobą dachach, płacąc za ewentualne skorzystanie z cudzego podwórka czy mostka.
A przecież kot, proszę pana, to postać powszechnie znana
W jednym z poprzednich akapitów nazwałem kartoniki z trasami „biletami”. Skojarzenie to jest bardzo naturalne, ponieważ zastosowany mechanizm jest niezwykle podobny do powszechnie znanego Wsiąść do Pociągu. Główna różnica polega na tym, że możemy swobodnie korzystać z cudzych połączeń, jednak za każdym razem musimy zapłacić graczowi, który je zbudował. Wsiąść do Pociągu nie jest jednak jedyną grą, która przypomniała mi się podczas rozgrywki w Hot Tin Roof. Mechanizm premiowania długo niewykorzystywanych akcji kojarzy się ewidentnie z Puerto Rico, kumulowanie żetonów było też w Prezenciku. Z kolei budowane przez nas kładki wydały mi się bliźniaczo podobne do gondol i mostów z Rialto, choć w tym akurat wypadku zadecydowało jedynie podobieństwo graficzne.
Kot jak kot
Hot Tin Roof wydaje się więc być konglomeratem znanych i sprawdzonych pomysłów z dołożonymi kotami na zachętę. Czy w takim razie warto w ten tytuł zagrać? Moim zdaniem – tak, choć nie nastawiałbym się na zbyt wiele. Jest to prosta gra familijna, która dostarcza sporo przyjemności i satysfakcji z rozgrywki, jednak nie ma w niej właściwie nic odkrywczego czy zaskakującego. Mechanizmy działają sprawnie, rozgrywka toczy się szybko i bez przestojów, a losowość nie doskwiera. Na pewno polecam Hot Tin Roof mało ogranym rodzinom i kocim psychofanom – catple są naprawdę urocze (choć w pozostałych aspektach wydanie nie porywa). Jeśli jednak szukamy czegoś nowego, to tytuł Coloviniego nas raczej nie zaskoczy. Ot – poprawna, dobra wręcz gra, która jednak nie przejdzie do klasyki. Odpowiadając zatem na pytanie ze wstępu – w następną grę pana Coloviniego chętnie zagram, ale w ciemno nie kupię nomen omen – kota w worku
PS. Zapomniałbym! W ramach ciekawostki: w Hot Tin Roof spotkałem się z jedną z najbardziej absurdalnych zasad wyboru pierwszego gracza. Partię rozpoczyna ten, kto najbardziej lubi ryby lub… najbardziej pachnie rybą. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że my jednak losowaliśmy…
- Sprawnie działająca mechanika
- Nieco przyklejony, ale fajny temat
- Nie dłuży się
- Catple
- Nieczytelne kolory
- Nic odkrywczego
- Można grać tylko w 3 lub 4 osoby
Ocena:
(3 / 5)
Dziękujemy wydawnictwu Mayfair Games za przekazanie gry do recenzji.
Grzegorz Szczepański
Game Details | |
---|---|
![]() | |
Name | Hot Tin Roof (2014) |
Złożoność | Medium Light [1.93] |
BGG Ranking | 10138 [6.08] |
Liczba graczy | 3-4 |
Projektant/Projektanci | Leo Colovini |
Grafika | Vicki Dalton and Cory Godbey |
Wydawca | Mayfair Games |
Mechanizmy | Network and Route Building and Point to Point Movement |
- Printing Press. Para – buch! Prasa – w ruch! Recenzja. - 23 lipca 2023
- Champions! Turniej inny niż wszystkie. Recenzja. - 17 lipca 2023
- Twilight Inscription, czyli przez tabelki do gwiazd. Recenzja - 22 lutego 2023