Magiczny Miecz: młodszy brat Talismana. Krótki wywód o mojej pierwszej „poważnej” grze planszowej.

pic193607_old_photoss2Było to mniej więcej czternaście lat temu. Rozpoczynałem wtedy przygodę z bitewnym Warhammer’em oraz szlifowałem swoją wiedzę o pierwszej edycji RPG osadzonej w tym uniwersum. Właśnie przed rozpoczęciem kolejnej sesji mój kolega powiedział, że ma interesującą grę, w którą szybko możemy zagrać. Otworzył stare zakurzone pudełko, a wewnątrz znajdowały się małe niebieskawe karty, podstawki i kilka kostek. Następnie z segregatora wyjął kolorową planszę. Rozłożył wszystko na podłodze i zaczęła się moja pierwsza rozgrywka w Magiczny Miecz.

Krótka historia zaczarowanego oręża.

Przyznam, że nie interesowałem się zbytnio dziejami Magicznego Miecza do czasów studenckich. Oczywiście byłem świadomy, że twórcą oryginału była firma Games Workshop – odpowiadająca za ukochane wówczas przeze mnie uniwersum Warhammer’a. Większość z Was wie, że pierwowzór Magicznego Miecza nosił angielską nazwę Talisman. W Polsce został wydany przez firmę Sfera pod tytułem Magia i Miecz. Kiedy Games Workshop stracił zainteresowanie dalszym wydawaniem gry, firma Sfera automatycznie utraciła prawa do jej wydawania. Polacy postanowili wówczas, wiedząc, że w kraju gra cieszy się sporą popularnością, wydać własną wersję tej pozycji. Ile w tym prawdy? Nie mam pojęcia. Opieram się tylko i wyłącznie na Wikipedii oraz informacjach znalezionych w Internecie. Nie jestem aż tak bardzo tym tematem zainteresowany, aby prowadzić jakieś głębsze badania. W każdym razie, w okolicach połowy lat 90-tych na rynek trafił Magiczny Miecz.

Stara miłość…

Gra istniała już dziesięć lat na rynku, kiedy pierwszy raz w nią zagrałem. Jeśli wziąć pod uwagę istnienie Talisman’u, to była ona już w obiegu około dwudziestu lat. Mimo to, wspomniana we wstępie sesja Warhammer’a oczywiście nie odbyła się. Po co mieliśmy biegać po Starym Świecie, skoro zła Bestia zaczęła zagrażać naszym rodzimym krainom? mapaWiele nocy spędziliśmy goniąc się po planszy. Nawet staraliśmy się specjalnie wydłużać rozgrywkę, na przykład poprzez podwajanie współczynników Bestii. W czasie rozgrywek było sporo śmiechu i oczywiście sprośnych żartów na temat wielkości czyjegoś miecza. Jednak najbardziej zapadło mi w pamięć słowo „ignorować”. Oczywiście zaczęło się od tego, że ktoś u czarownicy w osadzie „został zignorowany”. Potem nastąpił efekt kuli śniegowej i niektórzy specjalnie odbywali pielgrzymki to tego punktu, aby „zostać zignorowanym przez czarownicę”. Następnie każda karta, która nas „ignorowała” wywoływała napady śmiechu. Ot, taki młodociany żart, czy anegdota, ale przyznam, że do teraz powoduje to uśmiech na mojej twarzy.pustelnik
Nikt w tych czasach nie zwracał uwagi na niedociągnięcia w zasadach oraz na niezbalansowanie postaci. Wszyscy zazdrościli temu, kto wylosował Pustelnika i śmieli się z tego, kto grał Żartownisiem. Rozgrywka się nie dłużyła i nikomu nie przeszkadzała nadmierna losowość w grze. Po prostu wszyscy bardzo dobrze się bawili i czuli klimat eksploracji poprzez dociąganie Kart Zdarzeń. Każdy chętniej chodził do punktów na planszy, gdzie miało to miejsce, aby poczuć ten dreszczyk emocji związany z nieznanym. Miło też wspomina się kombinowanie w stylu: „to ja wkładam konia ze sprzętem do tajemnej sakwy, żeby nikt nie mógł go ukraść”. Co tam logika, w końcu to magiczna sakwa. Och, to były czasy.

… zardzewiała.

Nie trudno się domyślić, że mamy w naszej małżeńskiej kolekcji Magiczny Miecz z wszystkimi dodatkami. Niektóre były lepsze, tak jak Labirynt Magów lub Jaskinia, a niektóre gorsze – Gród i Krypta Upiorów. Cała gra jest ładnie spakowana w nowy kartonik od pizzy. Coż, głupi byliśmy i wyrzuciliśmy wszystkie oryginalne opakowania.
Jeśli miałbym w chwili obecnej napisać recenzję tej gry, to na pewno nie byłaby ona pozytywna. W związku z tym spójrzmy na nią trzeźwo – okiem osoby, która rozegrała wiele gier w „nowe” gry planszowe.
Jest to gra całkowicie losowa, gdzie nie ma się zbyt wielkiej kontroli nad swoimi poczynaniami. W zasadzie to tylko decyduje się czy pójdzie się w prawo, czy w lewo. Wszystko zależy od rzutu kostką – ruch, walka, efekty kart. Postaci są nierówne i z niektórymi nie ma się nawet szans przy szczęśliwych rzutach. W związku z tym, że ruch jest losowy, to koniec gry może nastąpić po kilku godzinach. Przy czterech graczach gra może się strasznie dłużyć i nudzić, ponieważ jak ktoś inny wykonuje swoją turę, to ty możesz tylko siedzieć i patrzeć. Nie można nic zaplanować, ponieważ nie wiesz, co wyrzucisz na kostce. zdarzenieKarty Zdarzeń w stylu rzuć kostką i twoja super rozwinięta postać po prostu ginie, też nie działają na korzyść Magicznego Miecza. Nie pominę również samej idei karty Zaklęty w Kamień – gdzie traci się trzy tury i praktycznie cały ekwipunek. Można wtedy swobodnie zrobić i zjeść kolację oczekując na kolejny swój ruch.
Mniej więcej tak wyglądałaby recenzja tej gry, gdybym ją dzisiaj pisał. W związku z tym naprawdę nie rozumiem zachwytu niektórych osób najnowszą wersją Talisman’u. Przecież jest wiele gier, które lepiej odzwierciedlają przygody po krainach w świecie fantasy. Najlepszym przykładem będą gry typu dungeon crawl. W nich też jest rozwój postaci, walka, szukanie ekwipunku i na koniec starcie z najstraszniejszym stworem lub znalezienie ukrytego skarbu. Wszystko to w lepszej i bardziej ekscytującej formie. No, chyba, że fenomen Talisman’u to prostota zasad.
Trochę odbiegłem od tematu. Czy obecnie zagram w Magiczny Miecz? Oczywiście, ale sporadycznie i tylko z moją żoną, kiedy najdzie mnie chwila na nostalgię. Przecież nie będę zbyt często marnować tyle czasu, skoro w dzisiejszych czasach jest wiele gier sto razy lepszych od tej pozycji.

Pierwsza „poważna planszówka”.

Niektórzy nazywają Magiczny Miecz plagiatem Talisman’u. Nie mnie to oceniać, ponieważ nie jestem ekspertem od praw autorskich. osadaDla mnie ważne jest to, że spędziłem wspaniałe chwile z tą grą. Magiczny Miecz był wówczas dla mnie czymś niezwykłym i nowym. Ma on dla mnie wartość bardzo sentymentalną i właśnie przez to prawdopodobnie nigdy nie opuści naszej małżeńskiej kolekcji. W końcu Magiczny Miecz był również pierwszą „poważną” planszówką, którą zaprezentowałem mojej (wtedy jeszcze przyszłej) żonie.
Pomysł na ten krótki felieton powstał właśnie w chwili nostalgii i wspomnień z czasów szkolnych. Wy zapewne też macie jakieś gry, z którymi kojarzą się wam czasy młodości i nie oddacie ich za żadne skarby? Jeśli tak, to podzielcie się nimi z nami w komentarzach.

Tomasz “Jose” Waldowski

for2players