Ten zły kickstarter – komentarz
Ostatnimi czasy kickstarter nie ma dobrej passy. Zgodnie z moimi obawiami brak kontroli skonczył się w jeden sposób – nadużyciami. Przesuwaniem premier [np. Planecape: Torment, sprawa Tim Shafera], albo techicznymi niedoskonałościami [Oyua]. Obecnie do tej listy dołącza sytuacja, w której autor po zebraniu dość pokaźnej kwoty rzuca pracę, aby oddać się wyłącznie wydanu gry, aby rok później ją anulować. Z punktu widzenia osoby, która ją wsparła – słabo. Wierzę mu, bo gdyby był nastawiony na klasyczny przekręt ślad o nim zaginąłby tuż po otrzymaniu pieniędzy. Tymczasem kontaktował się z wydawcami, prowadził bloga, był z fanami na bieżąco. Ale dotknął go problem typowy dla tej crowdfundingu – był amatorem, który sprzedał sam pomysł, ale nie mając do tego odpowiednich umiejętności
Gdy sam startowałem ze swoim projektem, każdy detal był wcześniej dopięty na ostatni guzik – gra była doszlifowana [także od kwestii technicznych jak pudełko, czy karty], rozmowy z drukarnią przeprowadzone, kosztorys ustalony. Wystarczyły pieniądze, aby machina ruszyła. Apeluję zatem o odrobinę rozsądku przy sprawdzaniu potencjalnych projektów. Od takich rzeczy jak profesjonalizm autora [czy dysponuje już portfolio? Czy pracował już przy czymś podobnym?], a koncząc na zasadzie ograniczonego zaufania. Samej idei crowdfundingu nie skreślam, ale podobne sytuacje sprawiają, iż nadal inwestuję w już wydane tytuły.