Arena Gladiatorów #4: Mercurius vs. Batavia

Spis treści
Runda 1: Cena do jakości
Cena sugerowana Mercuriusa to 120 zł, jednak na sieci spokojnie można znaleźć grę za 100-110 zł. Jest to nowość, która miała premierę dopiero niedawno, na targach Essen 2012, więc oczywistym jest, że dużej ilości promocji nie znajdziemy. Gra mieści się w standardowej wielkości, kwadratowym pudełku, wykonanym z bardzo solidnej tektury oraz opatrzonym na okładce prześliczna grafiką. W środku znajdziemy zwykłą wypraskę a w niej całkiem sporo żetonów oraz kart. Oprócz tego mamy planszę główną, raczej małego formatu, i pięć plansz graczy, które są pomocne na starcie, ale po opanowaniu zasad gry można się bez nich spokojnie obejść. Wszystkie komponenty wykonano z bardzo dobrych materiałów i opatrzono naprawdę pięknymi grafikami. Niestety wydawca nie dodał woreczków strunowych, które są w tym wypadku bardzo wskazane. Bez nich wszystkie elementy walają się w nieładzie, przez co przygotowanie gry może zająć o wiele więcej czasu.
Batavia, wedle cennika wydawcy kosztuje aż 170 zł, jednak gdy wpiszemy tytuł gry na ceneo.pl jej średnia cena wahać się będzie od 120 zł do 140 zł. Są nawet i takie sklepy, które sprzedają Batavię za niecałe 75 zł czy 90 zł, czyli za niespełna połowę ceny wyjściowej. Jeśli dokonamy zakupu, co zatem otrzymamy? Ano nie mało. Gra mieści się w prostokątnym, bardzo wysokim pudełku co może stanowić problem, gdyż ciężko ją dopasować na półce z innymi tytułami. Samo opakowanie jest bardzo solidne i opatrzone na okładce piękną oraz bardzo barwną grafiką. W środku zaś natrafimy na masę drewnianych znaczników i pionków, 110 kart statków 36 kafelków towarów, 75 papierowych weksli, wypraskę z naklejkami na część żetonów (pieczęcie statków i kompanii) oraz dużą planszę. Wszystkie komponenty są wykonane z bardzo wysokiej jakości materiałów. Drewniane elementy pomalowane solidnie, karty opatrzone ładnymi grafikami, kafelki grube i twarde. Całość oprawia barwna, ale bez przepychu, szata graficzna. Co ważniejsze wydawca zadbał zarówno o solidną wypraskę, z przegrodami na dany rodzaj elementów, oraz kilka woreczków strunowych na drewniane znaczniki.
Mercurius jest sztandarowym przykładem standardu dzisiejszych czasów – ładnie, w cenie, niby dużo, ale to wszystko papier i tektura. Batavia, mimo że detalicznie droższa, oferuje znacznie więcej. Bardzo dużo drewnianych znaczników, ponad sto kart i masa weksli i kafelków. Do tego od dawna grę można nabyć za dużo mniejsze pieniądze niż liczy sobie wydawca, przez co jej cena spada niemal do ceny Mercuriusa. Mimo niedogodności związanych z niewymiarowymi gabarytami pudełka, bezapelacyjnie w tej rundzie wygrywa Batavia.
Runda 2: Instrukcja
Mercurius posiada instrukcję podaną w dwóch językach – polskim i angielskim. Do tego każdą zaaplikowano w osobnej, zwięzłej książeczce, która jasno i klarownie wykłada czytelnikowi wszelkie tajniki gry. Opanowanie wszystkich zasad zajmuje średnio 3-4 minuty, zaś z ich przyswojeniem nie będzie miało problemu nawet siedmioletnie dziecko. Na końcu instrukcji załączono opis kart specjalnych oraz porady jak grać.
Z Batavią jest nieco więcej kłopotu, gdyż opanowanie wszystkich zasad zajmie graczowi znacznie więcej czasu. Gra nie jest trudna, a instrukcja napisana jest bardzo porządnie, jednak przeczytanie wszystkiego może na starcie spowodować bałagan w głowie, szczególnie u osób mniej obeznanych w grach planszowych. Poza tym wydawca zaopatrzył pudełko tylko w instrukcję po polsku, więc osoby nie znające tego języka muszą posiłkować się internetem.
Werdykt:
Mimo klarowności zasad w Batavii, opanowanie wszystkich jej mechanizmów zajmuje zdecydowanie więcej czasu. Do tego warto przeczytać całą instrukcję dwa razy, aby niczego nie przeoczyć. Z Mercuriusem jest o wiele prościej. Napisano co można a czego nie wolno robić w trakcie rozgrywki, skrót tury gracza w formie obrazowej zamieszczono na planszy gracza, więc nic nikomu nie umknie. Rundę wygrywa Mercurius.
Runda 3: Mechanika
Celem obu gier jest to samo – zdobyć jak najwięcej pieniędzy na koniec gry. W obu też zdobywamy prawie te same surowce jak herbatę, jedwab czy porcelanę, gdyż w końcu tym handlowała Kompania Wschodnioindyjska. Jednak sam przebieg rozgrywki jest całkowicie różny.
W Mercuriusie gracz zaczyna zabawę z 70 guldenami i ma do wykonania w swej turze 4 czynności. Najpierw wykonuje od 0 do 3 akcji kupna i/lub sprzedaży towarów i komór handlowych. Cenę za pojedynczą sztukę ma podaną na planszy głównej, która ciągle ulega aktualizacji z tury na turę. Jeśli zakupuje więcej towaru tego samego gatunku, to musi dopłacić dodatkowe pieniądze, odwrotnie natomiast gdy sprzedaje. Potem gracz wykłada na swoją plansze jedną kartę z ręki. Karta będzie działać przez 3 tury tego gracza, wpływając na wzrost lub spadek komory/towaru na planszy głównej. Następnie przesuwa on znaczniki cen, tak jak dyktują mu to wystawione na jego planszy karty, a na koniec dobiera jedną kartę na rękę z talii głównej. Wygląda to bardzo pięknie, ale losowość podczas dobierania kart i związana z tym totalna skakanka cen nie pozwala graczom kompletnie zaplanować jakoś długofalowo ruchu. Tak naprawdę to co kupi w jednej turze, musi jak najszybciej sprzedać w kolejnych, aby cokolwiek na tym zyskać. Sam zysk również do wielkich nie należy. Dochodzi też do kuriozalnych sytuacji, że towar który obecnie jest tani, a przez to popyt na niego wzrasta, z powodu wyłożonych wcześniej kart leci ciągle na łeb na szyję, a następnie żadnemu graczowi nie podejdą karty wzrostu ceny tego towaru i wszyscy są stratni. Podobnie jest w drugą stronę. Cena towaru rośnie jak szalona, ludzie kupują aby go aby szybko sprzedać, ale faktyczny zysk jest mizerny, gdyż koszt zakupu był bardzo wysoki.
Batavia mimo losowości daje graczowi o wiele więcej manewru na planowanie, kalkulowanie, a co ważniejsze, gracz mimo sporego ryzyka, może popełnić błąd i nadal móc się wybronić w późniejszym etapie. Celem gry jest wykładanie kart statków różnych kompanii, aby móc przemieścić tym samym na planszy swój pionek kupca na najbliższe pole wskazanej kompanii. Dzięki temu zdobywa kafel na którym stanął wraz z symbolem towaru na nim i umieszcza w odpowiednim miejscu na planszy (określa je kafel) swój znacznik skrzyni. Oznacza to że dostarczył tam towar. Jednocześnie przesuwa na planszy jeszcze dwa znaczniki, najpierw kostkę z symbolem flagi kompanii do której należały wystawione karty, a następnie armatę, symbolizującą zagrożenie atakiem ze strony piratów. Gdy armata dotrze na odpowiednie pole, następuje automatyczny atak piratów, czyli wyzerowanie statków, która miała ich przed walka najwięcej. Gracz dobiera karty na dwa sposoby: po przez licytację z początkiem każdej tury lub po przez spasowanie i dobranie dwóch kart z talii. Na koniec sumuje się zdobyte złoto za dostarczone towary, sprzedane koncesje handlowe kompanii i zdobyte weksle, które służą do licytowania się o karty.
Mercurius mimo banalnej i bardzo łatwej mechaniki, zostaje pogrzebany żywcem przez nadmierną losowość. Zyski w stosunku do strat są tak mizerne, że albo wyjdzie się na zero lub w najlepszym wypadku zarobi krocie. Najczęściej jednak gracze tracą i to dużo, a jeden góra dwóch zyska fortunę na zwykłym łucie szczęścia. O planowaniu w tej grze na dłużej niż dwie tury można zapomnieć, do tego pojedyncza tura gracza trwa bardzo długo, przez ciągłe liczenie co przy którym graczu wzrośnie w cenie a co spadnie. Losowość w doborze kart tylko dobija całokształt. W Batavii mimo losowości w doborze kart i odkrywania kolejnych kafli towarów na planszy, dużo można zaplanować dzięki licytacji z początkiem każdej tury oraz stałemu obserwowaniu wskaźnika zagrożenia atakiem piratów. Dzięki temu zawsze ma się jakąś drogę wyjścia, nawet jeśli ktoś nam zabierze upatrzony przez nas kafel z planszy.
Runda 4: Klimat
Mercuriusa opatrzono bardzo ładnymi grafikami, przejrzystymi, ale nieco w monotonnej brązowo-niebiesko-białej kolorystyce. Są one schludne, ładne, oddają niejako klimat XVII wieku, ale nie przykuwają oka na dłużej. Na pochwałę zasługują jedynie rysunki na kartach, które są wykonane już naprawdę rewelacyjnie. Również ciekawym rozwiązane są rewersy na kartach, w formie opatrzonej pieczęcią koperty. Mimo wszystko to za mało aby zbudować pełen klimat giełdy wschodnioindyjskiej.
Batavia na tym polu ma jednak o wiele więcej do pokazania. Grafiki są nasączone, ale z umiarem, różnymi ciepłymi kolorami, oddającymi świetnie realia Indii oraz jej kolonizatorów. Grafiki statków to również perełka dla oka, zaś motorem napędowym jest sama plansza oraz rysunki na kafelkach. Do tego wszystkiego dochodzą drewniane elementy w postaci pionków i znaczników graczy, armata, pieczęcie kompanii i ich statków. To wszystko przekłada się na naprawdę rewelacyjnie wykreowany klimat zamorskiego handlu, który czuć już od pierwszej chwili.
Runda 5: Grywalność
Mercurius wyszedł z pod ręki Łukasza Woźniaka, który dzięki swoim video recenzjom (skądinąd bardzo dobrym) jest bardzo dobrze znany na Polskiej, ale chyba i nie tylko, arenie gier planszowych. Stąd duże zainteresowanie jego tytułem przed premierą. Efekt? Mocno podzielone środowisko. Jedni grę zachwalali za jej podejście do tematu trendów jednak spora część ganiła za katastrofalną w skutkach losowość. Do tego rozgrywka bardzo szybko robiła się nudna i schematyczna oraz przez ciągłe liczenie, wydłużała się niemiłosiernie. Brak odpowiedniego klimatu również dobijał graczy i tytuł w wielu grupach padł błyskawicznie pokonany.
Jak widać sławne nazwisko to nie wszystko. Mało znana pozycja może okazać się wręcz mordercza w starciu o dusze gracza, szczególnie jeśli oferuje dynamizm rozgrywki oraz możliwość taktycznego planowania przy zdrowej dozie losowości. Mercurius ma olbrzymi potencjał, który w większej mierze został po prostu zmarnowany przez nadmierną losowość, brak sensownego wpływu na ceny oraz rzekome tworzenie sojuszy, których tak naprawdę nie opłaca się robić, bo tylko jedna osoba na nich zyska. Gra jest prosta, ale najzwyczajniej w świecie nudna i monotonna. Do tego niemal całkiem pozbawiona klimatu, mimo naprawdę ładnej oprawy graficznej. Batavia rozerwała swego konkurenta na kawałki niemal na każdym polu, a w ostatnich rundach w zasadzie tylko kopała leżącego. Szkoda tylko, że polski wydawca nie zadbał o solidną reklamę dla tej gry, bo przez to przeszła bez większego echa w polskim środowisku graczy.