Fortress America

Amerykańska ziemia najwyraźniej źle znosi wojny, skoro od XIX wieku nie było okazji do walk na jej terenie. Zupełnie inaczej ma się jednak z popkulturą – najazdy z kosmosu [i oddziałujące słuchowisko z 1930], Godzilla [pamiętacie ten film z 1997?], a wreszcie Fortress America z 1986. Jeszcze świeżo po zimnej wojnie, więc temat najazdu na Amerykę na pewno był wtedy naturalną konsekwencją niedawnych wydarzeń. Zaś dwadzieścia sześć lat później otrzymamy remake tej pozycji.

Strategia dla dwóch do czterech graczy, w którym przynajmniej jeden wskakuje w kamasze dowódcy odpowiedzialnego za rządzenie, ogarniętą wojną, Ameryką. Z trzech stron zaatakowaną przez Azjatycką Republikę Ludową, federację Ameryki Centralnej, a wreszcie, uwaga, uwaga: pakt Eurosocjalistyczny [zaklepuję!]. Każda z nacji, a tak można o nich mówić, gdyż uzasadnia to tło fabularne, rozpoczyna inwazję w wyznaczonym przez mapę miejscu. Dzięki temu, dopiero po czwartej rozgrywce będziemy mogli powiedzieć, że ograliśmy wszystko. O regrywalność, przynajmniej na papierze, jestem więc spokojny.

Ci, którzy w duchu są niespełnionymi komunistami, z pewnością zrealizują swoje marzenia w Fortress America.

Skalę odda przy tym 300 figurek, które znajdziemy w pudełku. Figurek, których zadaniem, przynajmniej po stronie najeźdźców, będzie przejęcie 18 miast przed końcem określonej tury. Stany Zjednoczone grają więc na czas, starając się po prostu przetrwać. Pomaga im w tym fakt, że jako jedyni mają nieskończoną liczbę partyzantów. Wyłania się z tego obraz gry, w której najeźdźcy muszą współpracować, aby żaden nie odpadł z gry, a przy tym prowadzić działania zbrojne na tyle sprawnie, by nie przegrać z powodu nadmiernej opieszałości.

                           Zakochałem się w figurkach.
Zabawa opiera się na bitwach. Wielu, wielu bitwach. W związku z tym, zgodnie z duchem oryginału zresztą, rzucamy kostkami [z ewentualnymi modyfikatorami na kartach]. A tuż po tym, nadchodzi faza uzupełnienia, którą rozgrywamy kartami. Pominąwszy kilka szczegółów, będzie to zapewne rdzeń zabawy. Bądźmy więc wobec siebie szczerzy – nie otrzymamy ambitnej pozycji, która zechce powalczyć z euro-grami o tytuł mechaniki roku, strącając z tronu takiego tytuły jak Agricola, czy suche jak tona wiór Puerto Rico. Zasiadając do stołu, zrobimy to raczej z myślą o nośnym temacie, klimacie osaczenia jednego ze współgraczy. I będziemy się dobrze i niezobowiązująco bawić.