Zapowiedź Robinson Crusoe.
Trzewiczka. Tego Trzewiczka. Tej samej gry, która okryła się sławą za sprawą obrazka z prototypu, który nie ujawniał niczego, ale wzbudził niezdrowe zainteresowanie*. Wreszcie pojawiło się więcej informacji, które przedstawiamy w rozwinięciu.
W “Robinson Crusose: Adventure on the Cursed Island” grze kooperacyjnej dla jednego do pięciu osób, wcielamy się w rozbitków. Ot, statek nieomyślnie wpadł na skały, aczkolwiek z tego nieszczęścia wychodzimy cało. Cało i z silnym przekonaniem, że zbudowanie wielkiej pochodni pozwoli nam wrócić do cywilizacji [w domyśle wygrać].
Każdy rozbitek startuje na plaży dysponując tylko specjalną umiejętnością, przedmiotem i dwoma miejscami na akcje. Te pozwalają na zbieranie surowców, polowanie, eksplorację nowych miejsc [a więc poszerzanie planszy o kolejne kafelki], tworzenie nowych narzędzi i broni.
Haczyk polega na tym, iż co turę, każdej nocy, występuje wydarzenie, które wpływa na wszystkich graczy – potrzeba jedzenia. Jeśli tego nie zrobią, przybliżą się do śmierci, bądź innego, nie mniej negatywnego efektu. Chcemy i musimy, więc gromadzić zapasy jedzenia i drewna. W szczególności to ostatnie ułatwia nam przetrwanie – np. wykorzystując przy budowie pułapek, czy włóczni. Należy jednakże pamiętać, iż surowiec ten nie jest nieograniczony, a przecież pewna jego ilość jest niezbędna do wygranej. Rozgrywka przypomina więc balans między komfortem, a realizacją głównego celu. Tymczasem jesienią i zimą jedzenie staje się jeszcze trudniej dostępne. Biorąc te wszystkie czynniki pod uwagę, zaczynamy rozumieć, że pewne decyzje mają wpływ na inne.
Słynny screenshot |
Centralnym punktem mechaniki jest rzut trzema kośćmi. W zależności od wybranej akcji, mają swoją indywidualną liczbę oczek niezbędnych do sukcesu, tego, że coś się wydarzy i ran [wyobraź sobie, że skaczesz przez rozpadlinę i powinęła Ci się noga].
Ponadto istnieje jeszcze ogólny stos kart wydarzeń i kart wydarzeń dla każdej akcji. Polując możemy pociągnąć kartę, która sprawia, że zaatakuje nas tygrys. Zostaje on następnie wtasowany do stosu ogólnego, co sprawia, że wiemy, że w końcu się pojawi. Nie wiemy tylko kiedy. Możemy się do tego przygotować budując pułapki i broń, aby w razie potrzeby odeprzeć jego pojawienie się. Zraniony zaś powróci znów do stosu, aby zaatakować z zaskoczenia. Aż do momentu, gdy wreszcie do ubijemy.
Pozostaje liczyć, że opisane powyżej mechanizmy faktycznie działają tak jak podpowiada wyobraźnia, a sama gra doczeka się również wariantu umożliwiającego czystą rywalizację. Ale i bez tego dodatku myślę, że z przyjemnością odnajdę się w roli rozbitka.
* Tak się robi marketing szeptany. Wątpię, aby afera była przypadkiem. To raczej obliczony na zrobienie [udanego] szumu wyciek