Catan i to, co o nim sądzę.

Osobiście należę do grupy praktykujących i wierzących w moc starych, dobrych kostek. Użyte w odpowiednim momencie dodadzą pikanterii i smaku potrawie. Przesadzając w drugą stronę, mogą być jak nadmiar lukru – (prawie) wszyscy go lubią, ale co za dużo to przecież niezdrowo. Czytając zatem pochlebne opinie na temat “Osadników” doszukiwałem się ich genezy, acz nie potrafiłem doszukać się konkretnej przyczyny. Wreszcie, z mocnym postanowieniem sprawdzenia wszystkiego co kanoniczne w planszówkach, kupiłem i dotknąłem.
+ Okazuje się, że czasami, w ramach relaksu, warto położyć cały ciężar na kostki i w zadumie wysuwać coraz to bardziej absurdalne propozycje handlowe. Śmiech towarzyszący grze dobrze o niej świadczy.
+ Bo posiadanie rzadkiego surowca czyni nas pół-bogami i sprawia, że wzrok pozostałych skupia się na naszej osobie. Nie zapomnę swojej pierwszej partii, kiedy to jeszcze nie znając wszystkich niuansów, rozstawiliśmy osady pomijając pola z gliną. Drogi powstawały wolniej niż w Polsce, a każda glinka stawała się towarem, który przechodził z rąk do rąk za sprawą złodzieja.
+ Bo już samo tworzenie wyspy daje dużo frajdy, gwarantując każdorazowo unikalne doświadczenia płynące z rozgrywki. No i fajnie to wygląda, nie ukrywajmy.
+ Bo tylko tutaj w kostkach wydają się siedzieć złośliwe gnomy, które sprawiają, że cztery razy pod rząd wypada ta sama liczba. “Catan” stanowi zatem idealny przedmiot badań na zajęciach z prawdopodobieństwa. No i konia z rzędem temu, kto ośmieli się obstawić skrajne cyfry.
+ Bo to lekka rozrywka jest i pozwala wciągnąć nawet osoby nie przekonane do tej formy spędzania czasu wolnego, a bardziej wymagający mają stosownie komplikujące całość dodatki.